niedziela, 11 października 2020

chapter XXVI

 Sherilyn's pov

Sherilyn beznamiętnie wpatrywała się w wyświetlacz telefonu. Przycupnęła na podłodze opierając się o zimną, szkolną ścianę. Jeszcze chwilę temu wpadła w dość krótką i niespodziewaną panikę, kiedy zastanawiała się, czy powinna dzwonić do mamy i powiedzieć jej o tym, co się stało i dlaczego nie ma jej teraz na lekcji. Nigdy jeszcze nie okłamała rodziców i wiedziała, że nie czułaby się z tym dobrze. Ale w miarę upływu czasu, gdy ogarniało ją rozpaczliwe poczucie beznadziei, coraz bardziej przestawało jej zależeć.

 

Migająca pionowa linia będąca wstępem do słów „Wprowadź wiadomość” rozmywała się w jej oczach. Wiedziała, że powinna przynajmniej cokolwiek napisać i wrócić jak najszybciej do domu, żeby żaden z nauczycieli nie mógł jej znaleźć i zmusić do powrotu na lekcje albo, co gorsza zacząć zadawać jej irytujące i wścibskie pytania, na które nie miałaby ochoty odpowiadać. Kiedy myślała o tym, że miałaby wrócić dopiero na drugą godzinę lekcyjną czuła przytłaczający wstyd i zażenowanie. Nie wiedziała czemu to, co ludzie o niej pomyślą, jeśli się spóźni lub zrobi coś, co odbiegało od normy miało dla niej tak wielkie znaczenie. Nienawidziła się za to. Ale po prostu nie chciała się wyróżniać, dawać innym powody, by zwrócili na nią uwagę albo zaczęli o niej rozmawiać. Wiedziała, jak bardzo krzywdzące potrafią być słowa ludzi. Oraz to, że w miejscu takim jak szkoła nie da się uniknąć zawistnego oceniania. Prawdopodobnie o niej też mówili i plotkowali. Albo oceniali jej wygląd, to czego jej brakuje, a co im się w niej podoba. Tak jak gdyby opisywali przedmiot. Wiedziała, że tak było, będąc świadkiem wielu rozmów dziewczyn z grona koleżanek Daphne. Czasem ich ocenianie było względnie nieszkodliwe, innym razem sprawiały ogromnie fałszywe wrażenie. Sherilyn sama oceniała powierzchownie ludzi. Za wygląd, sposób mówienia, cokolwiek… Niekiedy stanowiło to jedyną rozrywkę w szkolnym gronie, jedyny temat, który zawsze przyciągał zainteresowanie. Ludzie chcieli oceniać innych, by móc się czuć lepiej ze sobą porównując ich cechy czy wygląd do swoich. Czasem było to najlepsze pocieszenie, innym razem potrafiło jeszcze bardziej zaniżyć samoocenę. Ocenianie innych to nieodłączny element życia ludzi, którzy nie akceptują siebie w pełni, a takich na świecie była znaczna większość. Sherilyn właściwie nie miała nic przeciwko poddawaniu się ocenie ludzi, byleby ich opinie nie trafiały do jej uszu. Wolała trzymać się od tego z daleka i nie wiedzieć, co o niej myślą. Z góry zakładała, że musiały być to same złe rzeczy. Więc po co miała wiedzieć… Chciała tylko jakoś przetrwać szkołę, nie wpędzając się w całkowite kompleksy.

 

Wygląd właściwie nigdy nie był dla niej ważną rzeczą. Po prostu nie zwracała szczególnie uwagi na to, jak wygląda ani jak odbierają ją inni. Nawet nie wiedziała czemu, ale tak było od zawsze. Wśród grona koleżanek Daphne, była jedynym wyjątkiem, bo dla reszty dziewczyn wygląd stanowił największą świętość. Nie rozumiała ich obsesji na punkcie makijażu, mody i wszystkich rzeczach, które się z tym wiązały. Zdawało jej się, że to nie jest do końca normalne i odbiega swoim zachowaniem od reszty rówieśniczek. Mimo tego nie umiała się przekonać i wygląd zawsze znajdował się u niej na drugim miejscu. Właściwie nigdy nie zastanawiała się dokładnie nad tym jak wygląda, wyszukując przeróżnych mankamentów lub zalet swojej urody. Większość dziewczyn chciała być piękna po to, by móc zaistnieć w szkole i zwrócić uwagę chłopaka, który wpadł im w oko. Dla perfekcyjnego wyglądu potrafiły zrobić wszystko. Sherilyn z lekkim przerażeniem śledziła falę trendu zabiegów kosmetycznych poprawiających urodę. Tak naprawdę o niewielu osobach można było powiedzieć, że są naturalne albo, że urodziły się z dotychczasowym wyglądem. Teraz urodę zdobywa się za pieniądze, dąży do idealnej wersji siebie, która nie mogłaby istnieć bez operacji. W samych takich zabiegach nie było nic złego, ale jeśli ktoś robił to ze zwykłej zachcianki, mimo iż wyglądał dobrze Sherilyn nie mogła się powstrzymać, by nie zacząć myśleć, że jest to drobną głupotą. Ale takie już były czasy. Czasem zastanawiała się, czy osoby z operacjami nie żałują, że pozbyły się swojej oryginalności, swojego prawdziwego wyglądu, który należał tylko do nich. Nie wiedziała jak każdego dnia mogą stać przed lustrem widząc poprawioną wersję siebie i nie czując zakłamania, które z tego płynęło. Obawiała się, że już niedługo na świecie będą znajdować się tylko same kopie pięknych dziewczyn z pełnymi ustami, drobnymi noskami i równymi brwiami z idealną figurą. Czasem czuła się źle patrząc na te wszystkie piękności. Ale na szczęście od tego były na świecie brzydkie dziewczyny, które mimo mody na operacje plastyczne można było spotkać wszędzie. Przynajmniej świadomość, że ktoś mimo wszystko i tak zawsze będzie brzydszy od niej podnosiła ją na duchu i po krótkiej chwili myśli o wyglądzie znikały i wracało jej zwykłe obojętne podejście. Nie miała nic do brzydszych ludzi, oceniała ich jedynie powierzchownie, by sama poczuć się lepiej, tak jak część osób.

 

Może powodem, dla którego nigdy specjalnie nie interesowała się swoim wyglądem ani tym, by jakkolwiek o niego zadbać było to, że nigdy nie myślała o byciu z kimś w związku. To wydawało się zbyt surrealne i mało realistyczne, by miało się jej przytrafić. Oglądała filmy i czytała książki z wątkiem romantycznym często w zachwyceniu i z wielkim entuzjazmem. Czasem snuła fantazje o sobie z jakimś super przystojniakiem, który byłby bardzo czuły i nie widziałby świata poza nią. Często myślała, że gdyby miała chłopaka jej życie odmieniłoby się na lepsze. Miałaby większą samoocenę i kogoś, kto naprawdę by ją kochał i akceptował, również z wyglądu. Wtedy mogłaby wreszcie mieć kogoś tylko dla siebie, komu by na niej zależało. Bo przecież taka bliska osoba od zawsze była jej największym marzeniem. Jednak jej przemyślenia w żaden sposób nie przekładały się na realne życie. Mogła marzyć o byciu z chłopakiem, ale gdyby miało do czegoś podobnego dojść na żywo, prawdopodobnie szybko by się wycofała. Nie wiedziała czemu, ale już tak było. Póki co fantazje jej wystarczały, zapewniając umiarkowane poczucie stabilności.

 

Zawsze tak ciężko było jej się odnaleźć w relacjach z ludźmi. Miała wrażenie, że ciągle była sztuczna, robiła wszystko na siłę i nigdy nie pokazywała swojej prawdziwej strony. Dopiero po przyjściu do domu mogła przestać wymuszać uśmiech, zmierzając się z bolesnymi skutkami naciągania twarzy, stanowiącymi dowód jej sztuczności. Tak już chyba musiało pozostać na zawsze, bo wątpiła, że byłaby w stanie znaleźć kogoś z kim mogłaby być naprawdę szczera. Wchodząc we wszystkie sztuczne towarzystwa zgubiła siebie i własną tożsamość. Nie wiedziała kim tak naprawdę jest i jakby to było, gdyby zdecydowała się przed kimś otworzyć. Czuła się tak bardzo zagubiona, nieobeznana we wszystkim, jak gdyby dopiero co stawiała pierwsze kroki na świecie. Chciałaby znaleźć kogoś w stylu przewodnika, kto pokazałby jej jak wygląda prawdziwe życie. Wiedziała jak głupio to brzmi. Takie rzeczy działy się tylko w filmach. W prawdziwym życiu każdy chodził zrezygnowany, smutny i zmęczony, często z myślami o skoczeniu z piątego piętra. Miała wrażenie, że życie przygniatało każdego i w nikim nie było żadnej chęci życia. Chciałaby, żeby ktoś poświęcił jej czas bez pośpiechu. Mimo że wiedziała, iż z jej zwlekania nigdy nie wychodzi nic dobrego. Powolność nie była niczym pożądanym i świadczyła jedynie o jej słabym charakterze. Powinna to zmienić. I naprawdę chciała. Chciała przestać być życiową niedojdą, która płacze, gdy coś idzie nie po jej myśli i która potrzebuje całej masy czasu, by podjąć jakąkolwiek decyzję. W przeciwnym wypadku na pewno nikt wartościowy nie zechciałby mieć z nią nic wspólnego. Nie mogłaby zatrzymać go przy sobie przez swoje wieczne ociąganie i niezdecydowanie. Tak bardzo pragnęła się zmienić. A zamiast tego od rana pełni rolę służącej Daphne i od 15 minut zastanawia się, co napisać mamie, by nie gniewała się na nią za ucieczkę z lekcji pierwszy raz w życiu. Wstyd znowu wstrząsnął całym jej ciałem, gdy próbowała powstrzymać łzy cisnące się do oczu.

 

„Cześć mamo, bardzo źle się dzisiaj czuję i nie dałam rady pójść do szkoły. Wiesz, że nigdy nie opuściłabym lekcji bez powodu. Nie bądź zła, kocham cię”

 

Żenada. Mimo usilnych chęci wciąż nie mogła wyzbyć się wizerunku grzecznej i ułożonej córeczki swoich rodziców. Ale w zasadzie może to lepiej sprawiać pozory, przynajmniej przed nimi, dopóki jeszcze nie jest pełnoletnia i mogą ją w jakiś sposób kontrolować. Być może ten fakt wcale nie musiał oznaczać jej całkowitej klęski.

 

Sherilyn szybko podniosła się z podłogi i chowając telefon do kieszeni ruszyła opustoszałym korytarzem. Za 20 minut zaczynała się następna lekcja, więc musiała zdążyć ewakuować się ze szkoły zanim chmara uczniów wytoczy się ociężale z klas tamując przejście i ewentualnie zatrzymując ją, niszcząc tym samym jej wielką ucieczkę. Czuła szybkie bicie swojego serca, gdy ostrożnie przemierzała szkolne korytarze. Jeszcze nigdy nie była na wagarach, a sama świadomość tego, że w mijanych przez nią klasach siedzą jej znudzeni rówieśnicy zmuszeni do słuchania bezsensownej paplaniny nauczycieli, podczas gdy ona mknęła ku wyjściu i wolności z tego smutnego przybytku, napełniała jej serce lekkością. Momentalnie ogarnęła ją radość i poczucie nieuzasadnionego triumfu. To był jej wyraz buntu nad szkołą niszczącą jej życie i psychikę od tak wielu lat. Mogła pokazać nauczycielom, że ma ich gdzieś, że są dla niej niczym. Tak bardzo pragnęła się na nich mścić, nawet jeśli znała te wszystkie gadki szmatki, że to tylko ich praca i tak dalej. Szkoła to najgorsze miejsce na świecie i była tego pewna, mimo dołujących zapewnień dorosłych, że później jest tylko gorzej. Skoro tak to czemu wszyscy nadal żyjemy, nadal staramy się zyskać wykształcenie, pracę… Mimo że wiemy, iż wszędzie będzie nam źle i, że ogólnie życie jest złe. Samobójstwo to alternatywa przeznaczona tylko dla ludzi chorych psychicznie albo mających poważne problemy. A co z tymi, którzy nie są zadowoleni ze swojego życia, nie czują z niego satysfakcji i nie mają żadnego planu i nadziei, by jakkolwiek zmienić je na lepsze? Czy ich samobójstwo uznane byłoby za głupi wymysł, zachciankę albo lenistwo i brak ambicji? Właściwie, jeśli ktoś bardzo chce umrzeć to dlaczego miałby tego nie zrobić. Przynajmniej po śmierci nie będzie musiał słuchać i doświadczać krzywdzących opinii ludzi o tym, czego dokonał.

 

Szkoła znana jest wszystkim tym, którzy posiadają świadomość jako najbardziej bezużyteczny przeżytek świata. Wczesne wstawanie, które utrudnia możliwość skupienia się na lekcjach i sprawia, że uczniowie każdego dnia muszą borykać się ze skutkami zmęczenia. Lekcje, które często wypełniają większość dnia, a po powrocie młodzież nie ma czasu dla siebie bo resztę doby wypełnia im nauka na sprawdziany czy zadania domowe. Często zmuszeni są nie spać po nocach, zaniedbując swoje zdrowie fizyczne i psychiczne, byle tylko zdać, byle tylko wytrwać końca tygodnia, po którym cały cykl powtarza się od początku. Nie mówiąc już o tym, że siedzenie na niewygodnych krzesłach w szkole jest stratą czasu. Większość nauczycieli straciła swój zapał i motywację do nauki, ich lekcje są nudne i nie wartościowe. Młodzież najczęściej wychodzi lepiej, gdy uczy się sama we własnym zakresie lub chodzi na dodatkowe płatne lekcje, gdzie nauczyciele już muszą się starać. Masa bezużytecznych, śmieciowych przedmiotów, które tylko mają wypełnić czas dzieci. Szkoła nigdy nie uczyła niczego wartościowego, jak chociażby godnej edukacji seksualnej, ani nie przygotowywała w żaden sposób do dorosłego życia. Polegała tylko na zaliczaniu kolejnych egzaminów z rzeczy, których później nigdzie nie będzie można wykorzystać. Atmosfera w szkole jest przygnębiająca, nauczyciele często zgorzkniali, potrafiący wszystko utrudnić, nawet nie myślący o tym, jak mogą się czuć uczniowie i rówieśnicy, którzy wcale nie są od nich lepsi. To smutne miejsce, w którym jest się skazanym na samotność. Samotność i niezrozumienie wśród masy ludzi dbających tylko o własne dobro. To miejsce, w którym każdy uczeń przyzwyczaja się do upokorzeń i pogarszania stanu własnej samooceny. O szkole i jej wadach oraz bezsensowności można byłoby pisać bez końca. Mimo tego nie mamy żadnej innej alternatywy, żadnego wyjścia, które uratowałoby nas od uczęszczania do tej placówki. Jesteśmy skazani na bezsensowność i wykonywanie odgórnie ustalonych schematów, żeby jakkolwiek ułożyć sobie życie. Może to właśnie ono jest największym spektrum bezsensu i na próżno doszukiwać się w nim czegoś głębszego.

 

Sherilyn mknęła przez korytarze z głową pełną myśli o nienawiści i pogardy dla szkoły i nauczycieli. Czuła wielką ekscytację na samą myśl, że się przeciwstawia, robi coś zabronionego. Będzie wolna nawet jeśli tylko na jeden dzień, a jutro znów będzie musiała odziać się w swoje szaty sztuczności. Ale nie myślała o tym, co będzie jutro. Liczyło się to, co jest teraz, a teraz była wolna. Miała ochotę zrobić coś szalonego, nie wracać do domu, tylko przechadzać się po całym mieście obnosząc się ze swoim buntem i wolnością, tak żeby każdy z tych szarych, nijakich ludzi mógł jej zazdrościć. Tylko pewnie nie miałaby co robić i po chwili jej radość zmieniłaby się w przygnębienie i poczucie pustki, którą dało się wypełnić tylko na krótki moment. Nie miała nawet z kim spędzać czasu i pewnie szybko wróciłaby do domu, gdzie dotarłoby do niej to, co zrobiła i czekałaby na nią nieprzyjemna konfrontacja z rodzicami.

 

Życie jednak było bez sensu.

 

Żal ścisnął jej serce, gdy docierała do ostatniego zakrętu. Dlaczego szczęście jest tak krótkotrwałym i ulotnym uczuciem… Życie jest zbyt ciężkie i nakłada zbyt wiele ciężarów na nasze barki ciągłymi zadaniami i oczekiwaniami, że dla człowieka uświadomionego, takiego jak ona czucie satysfakcji z życia było niemożliwe. Zawsze tak było. Gdy tylko zaczynała się z czegoś cieszyć szybko uświadamiała sobie, ile przykrych i ciężkich rzeczy jeszcze na nią czeka i jak bardzo to wszystko jest bez sensu, że nawet jej własna radość nie ma żadnego sensu i jest po prostu żałosna, tak że nigdy nie mogła odczuwać szczęścia. Zastanawiała się, czy kiedyś to wszystko się skończy. Czy nastanie dzień, w którym będzie wolna, nie będzie miała niczego na głowie, jej życie będzie poukładane i stabilne, a ona nie będzie miała żadnych większych zmartwień ani myśli o tym, że za chwilę jej poczucie spokoju i błogości zostanie rozwiane przez kolejne obowiązki. Właściwie wydawało się, że to było jej celem życia. Wykonać te wszystkie bezsensowne zadania, przejść przez wszystkie schematy, by w końcu nastał koniec trudów i wysiłków, a ona mogłaby się ustatkować i cieszyć z reszty życia, która by jej pozostała robiąc wszystko to, na co miała ochotę bez obawy przed tym, że za chwilę spadnie na nią kolejny obowiązek i kolejne zadanie. Czy aby tak się stało była zmuszona czekać do emerytury, gdy będzie stara, straci siły fizyczne i chęci do życia po swojemu? Wciąż dążyła do jakiegoś nieokreślonego punktu w życiu, który byłby ostatecznym kresem, w którym pokładała całą swoją nadzieję, dla którego była w stanie podejmować wszystkie wysiłki i starać się wypadać jak najlepiej. Ale czy to miało sens? Czy taki punkt w ogóle istniał? Musiał istnieć. Nie mogłaby przestać w niego wierzyć, nie mogłaby w niego zwątpić. Jeśli nie będzie go miała, straci wszystko.

 

Z przeciwległego rzędu szafek dobiegł ją dziwny przytłumiony odgłos. Jej serce zaczęło bić w przyśpieszonym tempie, a ona sama zamarła w przejściu. Szybko przywarła do ściany i starała się nie oddychać, aby nie wydawać żadnych dźwięków. Stała w bezruchu kilka minut, jednak kiedy nic więcej się nie wydarzyło zebrała się w sobie, aby wyjść z kryjówki i w razie niebezpieczeństwa w postaci nauczyciela, jak najszybciej przebiec dystans do drzwi wyjściowych. Powoli wyłoniła się z zaułka i kolejny raz jej serce zwiększyło prędkość uderzeń, tak bardzo, iż myślała, że za chwilę samo wypadnie jej z piersi.

 

Darcy klęczał na podłodze opierając się o ścianę z kolanami przyciągniętymi do klatki piersiowej. Wyglądał jakby umierał z bólu, był blady, wychudzony i mizerny, ubrany w za dużą ciemną bluzę zwisającą z niego ze wszystkich stron. Nawet jej nie zauważył, był zbyt zajęty przeżywaniem własnych trosk, których musiał mieć całkiem sporo. Sherilyn już miała niepostrzeżenie go wyminąć i opuścić szkołę, ale coś nakazało jej do niego podejść. Zanim zdążyła się rozmyślić albo podjąć bardziej rozsądną decyzję, kucnęła przy chłopaku.

 

- Hej.

 

Darcy podniósł głowę, na którą mocno naciągnął kaptur bluzy. Jego oczy błysnęły wrogo w cieniu, który okalał jego twarz.

 

- Czego chcesz? – spytał z ociąganiem, odwracając od niej wzrok.

 

- Przepraszam. – wymamrotała Sherilyn i usiadła obok niego opierając plecy o ścianę.

 

- Za co?

 

- No wiesz… Za wszystko.

 

- Ja też przepraszam. – Darcy wbił wzrok w czubki własnych butów. Wyglądał na całkowicie zrezygnowanego, jakby już na niczym mu nie zależało.

 

Sherilyn sama nie wiedziała, co w nią wstąpiło, by go przeprosić. Jednak miała już dość ciągłego poczucia winy i żalu ze straty Darcy’ego, który jako jedyny szczerze się nią zainteresował. Przeprosiny to nic takiego. Najwyżej już i tak nie będą się ze sobą zadawać, a ona przynajmniej będzie mieć czyste sumienie. Poza tym mimo tego wszystkiego, co wydarzyło się pomiędzy nimi, wciąż nie mogła o nim zapomnieć. W jakiś dziwny i niezrozumiany sposób stał się dla niej ważny i nie była w stanie nic na to poradzić.

 

- Co się dzieje Darcy?

 

- Co masz na myśli?

 

- Wyglądasz dość… niezdrowo. – Sherilyn odważyła się, by spojrzeć na jego twarz okrytą kapturem.

 

- Dzięki. – prychnął.

 

- Mówię poważnie. Bardzo schudłeś i każdy mógłby to przyznać.

 

- Ale nikt tego nie przyzna, bo każdy ma mnie gdzieś. Jestem nikim. Zwykłym śmieciem. – odparł, a Sherilyn zobaczyła, jak jego oczy zasnuły się szklaną mgłą.

 

- Dlaczego tak źle o sobie myślisz?

 

- Możesz już przestać udawać, że cokolwiek cię obchodzę. Przeprosiłaś mnie po to, by lepiej się ze sobą poczuć? – spytał rzucając jej gniewne spojrzenie.

 

- Nie. Czemu mnie tak traktujesz? Wcale nie było tak, że po tym, co się stało wymazałam cię z pamięci i przestałeś mieć dla mnie znaczenie. Też źle się czułam z tym wszystkim. Naprawdę cię lubiłam, wiesz? – wbiła w niego wzrok mając wrażenie, że za moment wybuchnie płaczem.

 

- Tak, lubiłaś mnie, ale oczywiście musiałem wszystko zepsuć. Typowy ja. – jego głos przesiąkał autoironią.

 

- Martwię się o ciebie. Naprawdę. Coś złego się z tobą dzieje i to widać. Przykro mi, jeśli w jakiś sposób się do tego przyczyniłam. – Sherilyn postanowiła zignorować jego zachowanie i nie dać się ponieść emocjom, by później tego żałować, tak jak ostatnim razem.

 

- Cóż, dzięki za troskę. – rzucił i podpierając się jedną ręką o brzeg ściany próbował wstać z miejsca. Był jednak zbyt słaby i zaczął opadać z powrotem na podłogę ciężko oddychając.

 

Sherilyn złapała jego rękę, by powstrzymać go od zbyt gwałtownego upadku. Jej oczy momentalnie się rozszerzyły, a ona doznała niespodziewanego szoku, dostrzegając, że ręka Darcy’ego jest tylko bladą skórą naciągniętą na odstające kości. Chwyciła go mocniej, mimo iż próbował się wyrwać i pociągnęła rękaw jego czarnej bluzy, by odsłonić całkiem kościste ramię.

 

- Darcy, o mój boże. – wyszeptała, a w jej oczach stanęły łzy. Nie spodziewała się, że jest z nim aż tak źle, bo dzięki zbyt dużym ubraniom był w stanie zamaskować większość tego, przez co przechodził.

 

Wyrwał się z jej uścisku i zaniósł niekontrolowanym płaczem. Sherilyn poczuła jak po jej własnych policzkach toczą się mokre ścieżki łez. Nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.

 

- Jestem śmieciem, jestem paskudny, ohydny. Wzbudzam w ludziach odrazę. Nikt zupełnie nikt mnie nie chce. Nie powinnaś mnie nawet dotykać, bo jestem na to zbyt obrzydliwy. Nie wiem po co teraz udajesz, że się mną interesujesz. Skrzywdziłem cię i nawet ty nigdy mnie nie chciałaś…

 

- Nieprawda. Chciałam cię. – Sherilyn przerwała jego potok autodestrukcyjnych słów. Z niewiadomych przyczyn nagle poczuła w sobie wielką determinację. Szybko otarła łzy z policzków, przysunęła się do Darcy’ego, złapała jego drobną, chudą twarz w obie dłonie i nie zastanawiając się nad tym, co robi złączyła ich usta w pocałunku