Sherilyn's pov
Sherilyn beznamiętnie wpatrywała się w wyświetlacz telefonu.
Przycupnęła na podłodze opierając się o zimną, szkolną ścianę. Jeszcze chwilę
temu wpadła w dość krótką i niespodziewaną panikę, kiedy zastanawiała się, czy
powinna dzwonić do mamy i powiedzieć jej o tym, co się stało i dlaczego nie ma
jej teraz na lekcji. Nigdy jeszcze nie okłamała rodziców i wiedziała, że nie
czułaby się z tym dobrze. Ale w miarę upływu czasu, gdy ogarniało ją
rozpaczliwe poczucie beznadziei, coraz bardziej przestawało jej zależeć.
Migająca pionowa linia będąca wstępem do słów „Wprowadź
wiadomość” rozmywała się w jej oczach. Wiedziała, że powinna przynajmniej
cokolwiek napisać i wrócić jak najszybciej do domu, żeby żaden z nauczycieli
nie mógł jej znaleźć i zmusić do powrotu na lekcje albo, co gorsza zacząć
zadawać jej irytujące i wścibskie pytania, na które nie miałaby ochoty
odpowiadać. Kiedy myślała o tym, że miałaby wrócić dopiero na drugą godzinę lekcyjną
czuła przytłaczający wstyd i zażenowanie. Nie wiedziała czemu to, co ludzie o
niej pomyślą, jeśli się spóźni lub zrobi coś, co odbiegało od normy miało dla
niej tak wielkie znaczenie. Nienawidziła się za to. Ale po prostu nie chciała
się wyróżniać, dawać innym powody, by zwrócili na nią uwagę albo zaczęli o niej
rozmawiać. Wiedziała, jak bardzo krzywdzące potrafią być słowa ludzi. Oraz to,
że w miejscu takim jak szkoła nie da się uniknąć zawistnego oceniania.
Prawdopodobnie o niej też mówili i plotkowali. Albo oceniali jej wygląd, to
czego jej brakuje, a co im się w niej podoba. Tak jak gdyby opisywali
przedmiot. Wiedziała, że tak było, będąc świadkiem wielu rozmów dziewczyn z
grona koleżanek Daphne. Czasem ich ocenianie było względnie nieszkodliwe, innym
razem sprawiały ogromnie fałszywe wrażenie. Sherilyn sama oceniała
powierzchownie ludzi. Za wygląd, sposób mówienia, cokolwiek… Niekiedy stanowiło
to jedyną rozrywkę w szkolnym gronie, jedyny temat, który zawsze przyciągał
zainteresowanie. Ludzie chcieli oceniać innych, by móc się czuć lepiej ze sobą
porównując ich cechy czy wygląd do swoich. Czasem było to najlepsze
pocieszenie, innym razem potrafiło jeszcze bardziej zaniżyć samoocenę.
Ocenianie innych to nieodłączny element życia ludzi, którzy nie akceptują
siebie w pełni, a takich na świecie była znaczna większość. Sherilyn właściwie
nie miała nic przeciwko poddawaniu się ocenie ludzi, byleby ich opinie nie
trafiały do jej uszu. Wolała trzymać się od tego z daleka i nie wiedzieć, co o
niej myślą. Z góry zakładała, że musiały być to same złe rzeczy. Więc po co
miała wiedzieć… Chciała tylko jakoś przetrwać szkołę, nie wpędzając się w
całkowite kompleksy.
Wygląd właściwie nigdy nie był dla niej ważną rzeczą. Po
prostu nie zwracała szczególnie uwagi na to, jak wygląda ani jak odbierają ją
inni. Nawet nie wiedziała czemu, ale tak było od zawsze. Wśród grona koleżanek
Daphne, była jedynym wyjątkiem, bo dla reszty dziewczyn wygląd stanowił
największą świętość. Nie rozumiała ich obsesji na punkcie makijażu, mody i
wszystkich rzeczach, które się z tym wiązały. Zdawało jej się, że to nie jest
do końca normalne i odbiega swoim zachowaniem od reszty rówieśniczek. Mimo tego
nie umiała się przekonać i wygląd zawsze znajdował się u niej na drugim
miejscu. Właściwie nigdy nie zastanawiała się dokładnie nad tym jak wygląda,
wyszukując przeróżnych mankamentów lub zalet swojej urody. Większość dziewczyn
chciała być piękna po to, by móc zaistnieć w szkole i zwrócić uwagę chłopaka,
który wpadł im w oko. Dla perfekcyjnego wyglądu potrafiły zrobić wszystko.
Sherilyn z lekkim przerażeniem śledziła falę trendu zabiegów kosmetycznych
poprawiających urodę. Tak naprawdę o niewielu osobach można było powiedzieć, że
są naturalne albo, że urodziły się z dotychczasowym wyglądem. Teraz urodę
zdobywa się za pieniądze, dąży do idealnej wersji siebie, która nie mogłaby
istnieć bez operacji. W samych takich zabiegach nie było nic złego, ale jeśli
ktoś robił to ze zwykłej zachcianki, mimo iż wyglądał dobrze Sherilyn nie mogła
się powstrzymać, by nie zacząć myśleć, że jest to drobną głupotą. Ale takie już
były czasy. Czasem zastanawiała się, czy osoby z operacjami nie żałują, że
pozbyły się swojej oryginalności, swojego prawdziwego wyglądu, który należał
tylko do nich. Nie wiedziała jak każdego dnia mogą stać przed lustrem widząc
poprawioną wersję siebie i nie czując zakłamania, które z tego płynęło. Obawiała
się, że już niedługo na świecie będą znajdować się tylko same kopie pięknych
dziewczyn z pełnymi ustami, drobnymi noskami i równymi brwiami z idealną
figurą. Czasem czuła się źle patrząc na te wszystkie piękności. Ale na
szczęście od tego były na świecie brzydkie dziewczyny, które mimo mody na
operacje plastyczne można było spotkać wszędzie. Przynajmniej świadomość, że
ktoś mimo wszystko i tak zawsze będzie brzydszy od niej podnosiła ją na duchu i
po krótkiej chwili myśli o wyglądzie znikały i wracało jej zwykłe obojętne
podejście. Nie miała nic do brzydszych ludzi, oceniała ich jedynie
powierzchownie, by sama poczuć się lepiej, tak jak część osób.
Może powodem, dla którego nigdy specjalnie nie interesowała
się swoim wyglądem ani tym, by jakkolwiek o niego zadbać było to, że nigdy nie
myślała o byciu z kimś w związku. To wydawało się zbyt surrealne i mało
realistyczne, by miało się jej przytrafić. Oglądała filmy i czytała książki z
wątkiem romantycznym często w zachwyceniu i z wielkim entuzjazmem. Czasem snuła
fantazje o sobie z jakimś super przystojniakiem, który byłby bardzo czuły i nie
widziałby świata poza nią. Często myślała, że gdyby miała chłopaka jej życie
odmieniłoby się na lepsze. Miałaby większą samoocenę i kogoś, kto naprawdę by
ją kochał i akceptował, również z wyglądu. Wtedy mogłaby wreszcie mieć kogoś
tylko dla siebie, komu by na niej zależało. Bo przecież taka bliska osoba od
zawsze była jej największym marzeniem. Jednak jej przemyślenia w żaden sposób
nie przekładały się na realne życie. Mogła marzyć o byciu z chłopakiem, ale
gdyby miało do czegoś podobnego dojść na żywo, prawdopodobnie szybko by się
wycofała. Nie wiedziała czemu, ale już tak było. Póki co fantazje jej
wystarczały, zapewniając umiarkowane poczucie stabilności.
Zawsze tak ciężko było jej się odnaleźć w relacjach z
ludźmi. Miała wrażenie, że ciągle była sztuczna, robiła wszystko na siłę i
nigdy nie pokazywała swojej prawdziwej strony. Dopiero po przyjściu do domu
mogła przestać wymuszać uśmiech, zmierzając się z bolesnymi skutkami naciągania
twarzy, stanowiącymi dowód jej sztuczności. Tak już chyba musiało pozostać na
zawsze, bo wątpiła, że byłaby w stanie znaleźć kogoś z kim mogłaby być naprawdę
szczera. Wchodząc we wszystkie sztuczne towarzystwa zgubiła siebie i własną
tożsamość. Nie wiedziała kim tak naprawdę jest i jakby to było, gdyby
zdecydowała się przed kimś otworzyć. Czuła się tak bardzo zagubiona,
nieobeznana we wszystkim, jak gdyby dopiero co stawiała pierwsze kroki na
świecie. Chciałaby znaleźć kogoś w stylu przewodnika, kto pokazałby jej jak
wygląda prawdziwe życie. Wiedziała jak głupio to brzmi. Takie rzeczy działy się
tylko w filmach. W prawdziwym życiu każdy chodził zrezygnowany, smutny i
zmęczony, często z myślami o skoczeniu z piątego piętra. Miała wrażenie, że
życie przygniatało każdego i w nikim nie było żadnej chęci życia. Chciałaby,
żeby ktoś poświęcił jej czas bez pośpiechu. Mimo że wiedziała, iż z jej
zwlekania nigdy nie wychodzi nic dobrego. Powolność nie była niczym pożądanym i
świadczyła jedynie o jej słabym charakterze. Powinna to zmienić. I naprawdę
chciała. Chciała przestać być życiową niedojdą, która płacze, gdy coś idzie nie
po jej myśli i która potrzebuje całej masy czasu, by podjąć jakąkolwiek decyzję.
W przeciwnym wypadku na pewno nikt wartościowy nie zechciałby mieć z nią nic
wspólnego. Nie mogłaby zatrzymać go przy sobie przez swoje wieczne ociąganie i
niezdecydowanie. Tak bardzo pragnęła się zmienić. A zamiast tego od rana pełni
rolę służącej Daphne i od 15 minut zastanawia się, co napisać mamie, by nie
gniewała się na nią za ucieczkę z lekcji pierwszy raz w życiu. Wstyd znowu
wstrząsnął całym jej ciałem, gdy próbowała powstrzymać łzy cisnące się do oczu.
„Cześć mamo, bardzo źle się dzisiaj czuję i nie dałam rady
pójść do szkoły. Wiesz, że nigdy nie opuściłabym lekcji bez powodu. Nie bądź
zła, kocham cię”
Żenada. Mimo usilnych chęci wciąż nie mogła wyzbyć się
wizerunku grzecznej i ułożonej córeczki swoich rodziców. Ale w zasadzie może to
lepiej sprawiać pozory, przynajmniej przed nimi, dopóki jeszcze nie jest
pełnoletnia i mogą ją w jakiś sposób kontrolować. Być może ten fakt wcale nie
musiał oznaczać jej całkowitej klęski.
Sherilyn szybko podniosła się z podłogi i chowając telefon
do kieszeni ruszyła opustoszałym korytarzem. Za 20 minut zaczynała się następna
lekcja, więc musiała zdążyć ewakuować się ze szkoły zanim chmara uczniów
wytoczy się ociężale z klas tamując przejście i ewentualnie zatrzymując ją,
niszcząc tym samym jej wielką ucieczkę. Czuła szybkie bicie swojego serca, gdy
ostrożnie przemierzała szkolne korytarze. Jeszcze nigdy nie była na wagarach, a
sama świadomość tego, że w mijanych przez nią klasach siedzą jej znudzeni
rówieśnicy zmuszeni do słuchania bezsensownej paplaniny nauczycieli, podczas
gdy ona mknęła ku wyjściu i wolności z tego smutnego przybytku, napełniała jej
serce lekkością. Momentalnie ogarnęła ją radość i poczucie nieuzasadnionego
triumfu. To był jej wyraz buntu nad szkołą niszczącą jej życie i psychikę od
tak wielu lat. Mogła pokazać nauczycielom, że ma ich gdzieś, że są dla niej
niczym. Tak bardzo pragnęła się na nich mścić, nawet jeśli znała te wszystkie
gadki szmatki, że to tylko ich praca i tak dalej. Szkoła to najgorsze miejsce
na świecie i była tego pewna, mimo dołujących zapewnień dorosłych, że później
jest tylko gorzej. Skoro tak to czemu wszyscy nadal żyjemy, nadal staramy się
zyskać wykształcenie, pracę… Mimo że wiemy, iż wszędzie będzie nam źle i, że
ogólnie życie jest złe. Samobójstwo to alternatywa przeznaczona tylko dla ludzi
chorych psychicznie albo mających poważne problemy. A co z tymi, którzy nie są
zadowoleni ze swojego życia, nie czują z niego satysfakcji i nie mają żadnego
planu i nadziei, by jakkolwiek zmienić je na lepsze? Czy ich samobójstwo uznane
byłoby za głupi wymysł, zachciankę albo lenistwo i brak ambicji? Właściwie,
jeśli ktoś bardzo chce umrzeć to dlaczego miałby tego nie zrobić. Przynajmniej
po śmierci nie będzie musiał słuchać i doświadczać krzywdzących opinii ludzi o
tym, czego dokonał.
Szkoła znana jest wszystkim tym, którzy posiadają świadomość
jako najbardziej bezużyteczny przeżytek świata. Wczesne wstawanie, które
utrudnia możliwość skupienia się na lekcjach i sprawia, że uczniowie każdego
dnia muszą borykać się ze skutkami zmęczenia. Lekcje, które często wypełniają
większość dnia, a po powrocie młodzież nie ma czasu dla siebie bo resztę doby
wypełnia im nauka na sprawdziany czy zadania domowe. Często zmuszeni są nie
spać po nocach, zaniedbując swoje zdrowie fizyczne i psychiczne, byle tylko
zdać, byle tylko wytrwać końca tygodnia, po którym cały cykl powtarza się od
początku. Nie mówiąc już o tym, że siedzenie na niewygodnych krzesłach w szkole
jest stratą czasu. Większość nauczycieli straciła swój zapał i motywację do
nauki, ich lekcje są nudne i nie wartościowe. Młodzież najczęściej wychodzi
lepiej, gdy uczy się sama we własnym zakresie lub chodzi na dodatkowe płatne
lekcje, gdzie nauczyciele już muszą się starać. Masa bezużytecznych,
śmieciowych przedmiotów, które tylko mają wypełnić czas dzieci. Szkoła nigdy
nie uczyła niczego wartościowego, jak chociażby godnej edukacji seksualnej, ani
nie przygotowywała w żaden sposób do dorosłego życia. Polegała tylko na
zaliczaniu kolejnych egzaminów z rzeczy, których później nigdzie nie będzie
można wykorzystać. Atmosfera w szkole jest przygnębiająca, nauczyciele często
zgorzkniali, potrafiący wszystko utrudnić, nawet nie myślący o tym, jak mogą
się czuć uczniowie i rówieśnicy, którzy wcale nie są od nich lepsi. To smutne
miejsce, w którym jest się skazanym na samotność. Samotność i niezrozumienie
wśród masy ludzi dbających tylko o własne dobro. To miejsce, w którym każdy
uczeń przyzwyczaja się do upokorzeń i pogarszania stanu własnej samooceny. O
szkole i jej wadach oraz bezsensowności można byłoby pisać bez końca. Mimo tego
nie mamy żadnej innej alternatywy, żadnego wyjścia, które uratowałoby nas od
uczęszczania do tej placówki. Jesteśmy skazani na bezsensowność i wykonywanie
odgórnie ustalonych schematów, żeby jakkolwiek ułożyć sobie życie. Może to
właśnie ono jest największym spektrum bezsensu i na próżno doszukiwać się w nim
czegoś głębszego.
Sherilyn mknęła przez korytarze z głową pełną myśli o
nienawiści i pogardy dla szkoły i nauczycieli. Czuła wielką ekscytację na samą
myśl, że się przeciwstawia, robi coś zabronionego. Będzie wolna nawet jeśli
tylko na jeden dzień, a jutro znów będzie musiała odziać się w swoje szaty
sztuczności. Ale nie myślała o tym, co będzie jutro. Liczyło się to, co jest
teraz, a teraz była wolna. Miała ochotę zrobić coś szalonego, nie wracać do domu,
tylko przechadzać się po całym mieście obnosząc się ze swoim buntem i
wolnością, tak żeby każdy z tych szarych, nijakich ludzi mógł jej zazdrościć.
Tylko pewnie nie miałaby co robić i po chwili jej radość zmieniłaby się w
przygnębienie i poczucie pustki, którą dało się wypełnić tylko na krótki moment.
Nie miała nawet z kim spędzać czasu i pewnie szybko wróciłaby do domu, gdzie
dotarłoby do niej to, co zrobiła i czekałaby na nią nieprzyjemna konfrontacja z
rodzicami.
Życie jednak było bez sensu.
Żal ścisnął jej serce, gdy docierała do ostatniego zakrętu.
Dlaczego szczęście jest tak krótkotrwałym i ulotnym uczuciem… Życie jest zbyt
ciężkie i nakłada zbyt wiele ciężarów na nasze barki ciągłymi zadaniami i
oczekiwaniami, że dla człowieka uświadomionego, takiego jak ona czucie
satysfakcji z życia było niemożliwe. Zawsze tak było. Gdy tylko zaczynała się z
czegoś cieszyć szybko uświadamiała sobie, ile przykrych i ciężkich rzeczy
jeszcze na nią czeka i jak bardzo to wszystko jest bez sensu, że nawet jej własna
radość nie ma żadnego sensu i jest po prostu żałosna, tak że nigdy nie mogła
odczuwać szczęścia. Zastanawiała się, czy kiedyś to wszystko się skończy. Czy
nastanie dzień, w którym będzie wolna, nie będzie miała niczego na głowie, jej
życie będzie poukładane i stabilne, a ona nie będzie miała żadnych większych
zmartwień ani myśli o tym, że za chwilę jej poczucie spokoju i błogości
zostanie rozwiane przez kolejne obowiązki. Właściwie wydawało się, że to było
jej celem życia. Wykonać te wszystkie bezsensowne zadania, przejść przez
wszystkie schematy, by w końcu nastał koniec trudów i wysiłków, a ona mogłaby
się ustatkować i cieszyć z reszty życia, która by jej pozostała robiąc wszystko
to, na co miała ochotę bez obawy przed tym, że za chwilę spadnie na nią kolejny
obowiązek i kolejne zadanie. Czy aby tak się stało była zmuszona czekać do
emerytury, gdy będzie stara, straci siły fizyczne i chęci do życia po swojemu?
Wciąż dążyła do jakiegoś nieokreślonego punktu w życiu, który byłby ostatecznym
kresem, w którym pokładała całą swoją nadzieję, dla którego była w stanie
podejmować wszystkie wysiłki i starać się wypadać jak najlepiej. Ale czy to
miało sens? Czy taki punkt w ogóle istniał? Musiał istnieć. Nie mogłaby
przestać w niego wierzyć, nie mogłaby w niego zwątpić. Jeśli nie będzie go
miała, straci wszystko.
Z przeciwległego rzędu szafek dobiegł ją dziwny przytłumiony
odgłos. Jej serce zaczęło bić w przyśpieszonym tempie, a ona sama zamarła w
przejściu. Szybko przywarła do ściany i starała się nie oddychać, aby nie
wydawać żadnych dźwięków. Stała w bezruchu kilka minut, jednak kiedy nic więcej
się nie wydarzyło zebrała się w sobie, aby wyjść z kryjówki i w razie
niebezpieczeństwa w postaci nauczyciela, jak najszybciej przebiec dystans do
drzwi wyjściowych. Powoli wyłoniła się z zaułka i kolejny raz jej serce
zwiększyło prędkość uderzeń, tak bardzo, iż myślała, że za chwilę samo wypadnie
jej z piersi.
Darcy klęczał na podłodze opierając się o ścianę z kolanami
przyciągniętymi do klatki piersiowej. Wyglądał jakby umierał z bólu, był blady,
wychudzony i mizerny, ubrany w za dużą ciemną bluzę zwisającą z niego ze
wszystkich stron. Nawet jej nie zauważył, był zbyt zajęty przeżywaniem własnych
trosk, których musiał mieć całkiem sporo. Sherilyn już miała niepostrzeżenie go
wyminąć i opuścić szkołę, ale coś nakazało jej do niego podejść. Zanim zdążyła
się rozmyślić albo podjąć bardziej rozsądną decyzję, kucnęła przy chłopaku.
- Hej.
Darcy podniósł głowę, na którą mocno naciągnął kaptur bluzy.
Jego oczy błysnęły wrogo w cieniu, który okalał jego twarz.
- Czego chcesz? – spytał z ociąganiem, odwracając od niej
wzrok.
- Przepraszam. – wymamrotała Sherilyn i usiadła obok niego
opierając plecy o ścianę.
- Za co?
- No wiesz… Za wszystko.
- Ja też przepraszam. – Darcy wbił wzrok w czubki własnych
butów. Wyglądał na całkowicie zrezygnowanego, jakby już na niczym mu nie
zależało.
Sherilyn sama nie wiedziała, co w nią wstąpiło, by go
przeprosić. Jednak miała już dość ciągłego poczucia winy i żalu ze straty
Darcy’ego, który jako jedyny szczerze się nią zainteresował. Przeprosiny to nic
takiego. Najwyżej już i tak nie będą się ze sobą zadawać, a ona przynajmniej
będzie mieć czyste sumienie. Poza tym mimo tego wszystkiego, co wydarzyło się pomiędzy
nimi, wciąż nie mogła o nim zapomnieć. W jakiś dziwny i niezrozumiany sposób
stał się dla niej ważny i nie była w stanie nic na to poradzić.
- Co się dzieje Darcy?
- Co masz na myśli?
- Wyglądasz dość… niezdrowo. – Sherilyn odważyła się, by
spojrzeć na jego twarz okrytą kapturem.
- Dzięki. – prychnął.
- Mówię poważnie. Bardzo schudłeś i każdy mógłby to
przyznać.
- Ale nikt tego nie przyzna, bo każdy ma mnie gdzieś. Jestem
nikim. Zwykłym śmieciem. – odparł, a Sherilyn zobaczyła, jak jego oczy zasnuły
się szklaną mgłą.
- Dlaczego tak źle o sobie myślisz?
- Możesz już przestać udawać, że cokolwiek cię obchodzę.
Przeprosiłaś mnie po to, by lepiej się ze sobą poczuć? – spytał rzucając jej
gniewne spojrzenie.
- Nie. Czemu mnie tak traktujesz? Wcale nie było tak, że po
tym, co się stało wymazałam cię z pamięci i przestałeś mieć dla mnie znaczenie.
Też źle się czułam z tym wszystkim. Naprawdę cię lubiłam, wiesz? – wbiła w
niego wzrok mając wrażenie, że za moment wybuchnie płaczem.
- Tak, lubiłaś mnie, ale oczywiście musiałem wszystko
zepsuć. Typowy ja. – jego głos przesiąkał autoironią.
- Martwię się o ciebie. Naprawdę. Coś złego się z tobą
dzieje i to widać. Przykro mi, jeśli w jakiś sposób się do tego przyczyniłam. –
Sherilyn postanowiła zignorować jego zachowanie i nie dać się ponieść emocjom,
by później tego żałować, tak jak ostatnim razem.
- Cóż, dzięki za troskę. – rzucił i podpierając się jedną
ręką o brzeg ściany próbował wstać z miejsca. Był jednak zbyt słaby i zaczął
opadać z powrotem na podłogę ciężko oddychając.
Sherilyn złapała jego rękę, by powstrzymać go od zbyt
gwałtownego upadku. Jej oczy momentalnie się rozszerzyły, a ona doznała
niespodziewanego szoku, dostrzegając, że ręka Darcy’ego jest tylko bladą skórą
naciągniętą na odstające kości. Chwyciła go mocniej, mimo iż próbował się
wyrwać i pociągnęła rękaw jego czarnej bluzy, by odsłonić całkiem kościste
ramię.
- Darcy, o mój boże. – wyszeptała, a w jej oczach stanęły
łzy. Nie spodziewała się, że jest z nim aż tak źle, bo dzięki zbyt dużym
ubraniom był w stanie zamaskować większość tego, przez co przechodził.
Wyrwał się z jej uścisku i zaniósł niekontrolowanym płaczem.
Sherilyn poczuła jak po jej własnych policzkach toczą się mokre ścieżki łez.
Nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
- Jestem śmieciem, jestem paskudny, ohydny. Wzbudzam w
ludziach odrazę. Nikt zupełnie nikt mnie nie chce. Nie powinnaś mnie nawet
dotykać, bo jestem na to zbyt obrzydliwy. Nie wiem po co teraz udajesz, że się
mną interesujesz. Skrzywdziłem cię i nawet ty nigdy mnie nie chciałaś…
- Nieprawda. Chciałam cię. – Sherilyn przerwała jego potok autodestrukcyjnych słów. Z niewiadomych przyczyn nagle poczuła w sobie wielką determinację. Szybko otarła łzy z policzków, przysunęła się do Darcy’ego, złapała jego drobną, chudą twarz w obie dłonie i nie zastanawiając się nad tym, co robi złączyła ich usta w pocałunku