Sherilyn's pov
Mijały dni, a nawet tygodnie, podczas których Sherilyn omijała Darcy'ego na korytarzu z wysoko zadartą głową. Wkrótce wspomnienia o ich wspólnej relacji zaczęły powoli zacierać się w jej pamięci. Już tylko czasem odczuwała nagły przypływ żalu przeszywający jej serce niczym zatruta strzała, która z zawrotną prędkością zawsze docierała do celu w najmniej oczekiwanym momencie. Chwilami nachodziły ją uciążliwe myśli, że zbyt szybko się uprzedziła albo, że go nie zrozumiała... Ciężko było się ich pozbyć, szczególnie wiedząc, iż od razu się poddała nie próbując nawet wyjaśnić sytuacji. A może mogłoby coś jeszcze z tego być, tym bardziej, że tak dobrze się dogadywali. Mimo to nadal nie mogła się pozbyć swoich uprzedzeń do chłopaka i wciąż czuła się urażona, tym jak ją potraktował. Zresztą teraz było już i tak o wiele za późno na zrobienie czegokolwiek. Każde z nich zaczęło żyć swoim życiem, zapominając, że niegdyś łączyło ich coś niezwykłego.
Sherilyn na nowo wkupiła się w łaski Daphne. Bezustannie starała się zaskarbić sobie jej sympatię, ale od ostatniego razu, gdy blondynka wystawiła ją dla innej koleżanki, Sherilyn czuła się tylko coraz bardziej oszukiwana. Zaczęła zdawać sobie sprawę, że Daphne jedynie ją wykorzystuje, mimo to próbowała okłamywać samą siebie, że nadal może żyć tak jak kiedyś, zanim pojawił się Darcy otwierając jej oczy na wszystkie niesprawiedliwości świata. Uporczywie pragnęła powrócić do tamtej niewinnej wersji siebie, która była zupełnie niczego nieświadoma, a smutek prawie nigdy jej nie dotykał. Teraz wszystko wydawało się być nijakie, pełne beznadziejnej fałszywości i zakłamania. Musiała udawać przed każdym, kogo znała, że nadal jest tą samą głupiutką i grzeczną dziewczynką.
Od zawsze pragnęła mieć przyjaciół, być lubiana i popularna, nawet jeśli to wiązało się z ciągłym udawaniem i ukrywaniem swojej prawdziwej tożsamości. Myślała, że właśnie tak już musi być i nie ma w tym nic złego. Nie chciała być sama bo bała się samotności i tego, że nigdy nie będzie miała nikogo przychylnego po swojej stronie. Wolała zadawać się z ludźmi, z którymi nie do końca potrafiła się dogadać, niż nie móc się do nikogo odezwać. Brak samotności chronił Sherilyn przed poczuciem pustki i bezsensu, które wciąż bezustannie próbowało ją złapać. Dzięki ludziom mogła odciągnąć swoją uwagę i wmawiać sobie, że nie czuje bezbrzeżnego smutku wkradającego się do jej duszy i cichego głosiku krzyczącego, że to wszystko nie ma sensu. Znajomość z Daphne pozwoliła jej na uzyskanie szansy otoczenia się wianuszkiem nieuświadomionych, pustych nastolatek. Nieważne, jak źle i żałośnie to wszystko wyglądało, przynajmniej nie musiała się czuć jak wyrzutek wyalienowany ze społeczeństwa, którego nikt nie lubi i każdy wytyka palcami. Wydawało jej się, że ludzie dookoła niej są świadectwem na to, iż wcale nie różni się tak drastycznie od innych, może żyć tak samo jak młodzież w jej wieku, a będąc lubianą i posiadając spore grono znajomych nie musi się czuć jak bezużyteczny śmieć, którego nikt nigdy nie będzie w stanie zaakceptować i szanować. Otaczające ją osoby tworzyły pewnego rodzaju barierę ochronną, za którą mogła ukryć swoje prawdziwe rozterki, osobowość i to, że wciąż udaje, iż cieszy ją obecny stan rzeczy, okłamując samą siebie. Jednak wszystko było jednym wielkim fałszem, a ona miała już coraz bardziej dość udawania. Nie mogła wciąż żyć tym pozorowanym życiem.
Wreszcie odkryła przerażającą prawdę o sobie. Do tej pory nie miała żadnej osobowości, nikomu ani niczemu się nie sprzeciwiała, nie była świadoma zła panoszącego się na świecie i wciąż żyła w swojej zamkniętej, bezpiecznej bańce, która skupiała się tylko na jej otoczeniu. Czuła się tak, jak gdyby dopiero teraz nastąpiły jej prawdziwe pierwsze urodziny lub narodziny na nowo w kogoś zupełnie innego. Niczym dorosła kobieta z dzikiego, tajemniczego plemienia, która w końcu przeszła swój pierwszy chrzest, nago w przeraźliwie zimnej wodzie, aby dostąpić wszelkich tajemnic życia i dostać całą pełnię swojej mocy. Problem polegał na tym, że uświadomienie jedynie doprowadzało ją do rozpaczy, w dodatku nie potrafiła korzystać z żadnej mocy, którą dawał jej ów przywilej, wciąż się przed nim wzbraniając i próbując żyć jak dawniej. Jej marne starania przynosiły odwrotny skutek do zamierzonego, jedynie sprawiając, że czuła coraz większą, bezdenną pustkę. Stała tuż nad krawędzią przepaści, opierając się wszystkimi siłami przed upadkiem do ciemnej otchłani, która tylko czekała na to, by ją pożreć i wyssać wszelką życiową energię. Sherilyn wiedziała, że jedynie momenty dzielą ją od chwili, w której nie będzie już w stanie się opierać i wyląduje pośród całkowitych ciemności.
Zastanawiała się, czy właśnie tak wygląda życie „ludzi uświadomionych". Ciągły smutek, żal, wszechobecny brak celu, monotonia... Było jej niemal wstyd, kiedy myślała, że takich osób może być więcej i każdego dnia są zmuszani do obcowania z ludźmi, którzy o niczym nie wiedzą i na każdym kroku wykazują swoją godną pożałowania ignorancję. Czasem nawet potrafiła czuć drobną satysfakcję z bycia świadomą, co pozwalało jej na otwarty umysł i branie pod uwagę wszystkich możliwych czynników poszczególnych sytuacji. Jednak wciąż nie chciała poddać się tej mocy, ze strachu przed tym, co czeka ją na dnie przepaści. Oczekiwanie na moment upadku i całkowitej rezygnacji wydawał się być zbyt przerażający, ale życie będące jedynie imitacją i fałszem chwilami zdawało jej się nawet gorsze. Co do jednego mogła być pewna, nie znajdowała się teraz w najszczęśliwszym momencie swojego życia.
- Oh Sher, dobrze cię widzieć. - Daphne stanęła na jej drodze z szerokim uśmiechem rozciągniętym na wyszminkowanych ustach.
- Cześć Daphne. - Sherilyn zmusiła się do grymasu imitującego coś na kształt zaskoczenia przemieszanego z radością wywołanego niespodziewanym zobaczeniem dziewczyny.
- Mam niewielką prośbę. - blondynka wydęła niewinnie usta i zaczęła przyglądać się swoim jaskrawie pomalowanym paznokciom.
Sherilyn przełknęła nerwowo ślinę zastanawiając się, co tym razem będzie musiała zrobić, by zadowolić Daphne. Dawna Sher przyjęłaby podobne słowa z radością i poczuciem udzielonego zaszczytu, ale ta nowa zaczęła gorączkowo obmyślać sposoby wykręcenia się z obecnej sytuacji.
- Wiesz, Daphne, spieszy mi się na lekcje i jest 7:57, więc może powiesz mi o tym później...
- Schowałabyś moje podręczniki do szafki? Nie mam zamiaru nosić ich ze sobą bo nadwyrężam sobie ramiona. Poza tym nie mieszczą się do mojej nowej torebki. - Daphne wyjęła naręcze książek z przeładowanej, niewielkiej torby i podała je zastygniętej w bezruchu Sherilyn, która nie była w stanie nawet zaprotestować.
- A i zapomniałam też kluczyka od szafki, więc mam nadzieję, że zmieszczą się razem z twoimi. Dzięki wielkie, robisz mi ogromną przysługę. - dodała na odchodnym cmokając powietrze obok policzków oniemiałej dziewczyny.
Sherilyn wciąż stała w miejscu, w którym zostawiła ją Daphne nie mogąc uwierzyć, że znowu dała jej się wykorzystać. Teraz już nawet nie wiedziała, po co to wszystko robi i jaki ma swój cel w usługiwaniu blondynce. Przez kilka sekund czuła jedynie złość i ogromną nienawiść do dziewczyny, która pomiatała nią od początku znajomości. Jednak przeraźliwy dźwięk dzwonka na lekcję wyrwał ją z gniewnych rozmyślań.
„Wsadzenie tych głupich książek do szafki nie jest jakimś ogromnym poświęceniem."
Sherilyn westchnęła i przewróciła oczami, zdając sobie sprawę, że wciąż nie jest wystarczająco silna, by zacząć się sprzeciwiać i przełamać swoją bezpieczną imitację cichej, grzecznej dziewczynki. Miała nadzieję, że zdąży odłożyć podręczniki, jeszcze zanim nauczyciel pojawi się, by otworzyć klasę. Nie miała w zwyczaju się spóźniać, a już na pewno nie chciała spowodować spóźnienia jedynie przez głupią zachciankę Daphne.
Jednak przeciskanie się przez wąskie, prawie nieistniejące szpary obok masy stojących blisko siebie ciał zajęło jej dostatecznie wiele czasu, by w chwili dojścia do szafki korytarze zdążyły już całkowicie opustoszeć. Zewsząd doszły ją po kolei dźwięki zamykanych z trzaskiem gabinetów, szuranie krzesłami, a na końcu już tylko monotonne, przytłumione głosy nauczycieli.
Nie mogła uwierzyć, że przez Daphne miała dostać pierwsze spóźnienie podczas całej drogi swojej edukacji. W zasadzie nie było to nic ważnego, z czego nowa Sherilyn jeszcze bardziej zdawała sobie sprawę, ale mimo to wciąż zbyt często przejmowała się jakimiś zupełnymi błahostkami, które według określonych przez społeczeństwo norm i zwyczajów czyniły z niej „porządną" osobę. Właściwie nie wiedziała dlaczego tak jej na tym zależało, ale zwykle starała się mieć „czystą kartę" i opinię nie do zarzucenia w oczach innych ludzi, nawet jeśli ich nie szanowała ani nie szczerze nie lubiła. Zawsze starała się być przykładna i odpowiednio się zachowywać, żeby nigdy sobie nie zaszkodzić, w razie gdyby później miała czegoś od kogoś potrzebować. Teraz zaczęła zdawać sobie sprawę, że jest ponad wszystkimi nieuświadomionymi ludźmi i w obecnej sytuacji takie zachowanie czyniło z niej hipokrytkę. Jednak zdążyła już zauważyć, że w tych czasach trzeba było być podstępnym i nawet zniżać się do poziomu innych, aby cokolwiek uzyskać. Bo to przecież nieuświadomieni ludzie w większości rządzili światem, a jednostki bardziej wybitne, aby przetrwać musiały udawać i stwarzać pozory bycia osobami tego samego pokroju.
Zatem życie uświadomionych ludzi było jedynie ciągiem wyrzeczeń i zgód na podsunięte przez innych schematy, za którymi krył się tylko wielki bezsens i pustka. Ale nadal musieli żyć tak samo, nie wyłamując się ze społeczeństwa, bo cóż innego mieliby ze sobą zrobić skoro świat działał właśnie w ten sposób. Wszystko było puste, bezsensowne, złe, głupie, ograniczające i żałosne. Skoro już teraz, stojąc na progu dorosłości nie widziała żadnego sensu w życiu, to nie wiedziała, w jaki sposób miałaby dalej sobie poradzić. A póki co, mimo tego wszystkiego wciąż musiała żyć dalej, dalej udawać, dalej wypełniać określone schematy, dalej wykonywać postawione przed nią zadania, tylko dlatego że tak już było ustalone, a ona sama nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić.
Całe istnienie było jedną wielką farsą, wszystko tak naprawdę znaczyło nic i każda rzecz zaczynała z drastycznym tempem tracić na swojej wartości. Świat był plugawy, zły i niebezpieczny. Coraz powszechniej szerzył się ogólny brak moralności i szacunku do drugiego człowieka, zakłamanie, strach, agresja, przemoc. Wyzwaniem dla kobiety w dzisiejszych czasach było zwykłe wyjście po zmroku na ulicę. Ludzie pozamieniali się w zwierzęta bez skrupułów i pohamowań, którzy nie widzą niczego złego w krzywdzeniu istot takiego samego pokroju. Świat przestał być bezpiecznym i dobrym miejscem, jakim kiedyś się jej wydawał. Teraz nie można było liczyć na niczyją dobroć i bezinteresowność. Nikomu nie można było zaufać, a wręcz wskazane było bezustanne noszenie ze sobą broni, co miało wywoływać złudne poczucie większego bezpieczeństwa. Wciąż trzeba było uważać, być kilka kroków przed przyszłością. Świat i ludzie staczali się coraz bardziej niepohamowanie dążąc do całkowitej demoralizacji, dehumanizacji i wielkiego upadku. Dobro wciąż istniało jeszcze w niewielkiej części ludzkości, ale zepsuta większość dążyła do zmiecenia takich osób z powierzchni planety, odebrania im praw głosu i stłamszenia ich wewnętrznego dobra zamieniając je w rezygnację i bezmyślną akceptację zastanego stanu rzeczy. Brak reakcji osób u władzy na szerzące się zło i plugawość, a nawet przyzwolenie na niemoralne zachowania zaczęły prowadzić do jeszcze większego uzwierzęcenia i myślenia ludzi, że mogą pozwolić sobie na wszystko. Dopiero niemal od niedawna zaczęli odkrywać, że mogą zrobić, co im się tylko żywnie podoba, nie zwracając uwagi, czy jest to powszechnie uznawane za niemoralne, niekulturalne i niewłaściwe. Jakiekolwiek zasady czy tradycje przestały mieć znaczenie.
Sherilyn była zmęczona tym, że gdy tylko otwierała przeglądarkę z zewsząd bombardowały ją tragiczne, zasmucające wiadomości o kolejnych zbrodniach, przestępstwach, szerzącym się złu i niegodziwościach. Pisanie o nich i umieszczanie artykułów na forach społecznościowych miało pomóc szerzyć informację, uświadamiać, pokazywać w jak tragicznej sytuacji się znajdujemy i wzywać do odsłonięcia klapek z oczu, jakiegoś działania. Jednak przeczytane informacje wywoływały w niej jedynie smutek, strach i ból, iż przyszło jej żyć na tak okrutnym świecie. Wiedziała, że należało mówić o takich rzeczach, nieważne, jak bardzo zatrważające mogłyby być. Jednocześnie miała świadomość, że w większości skutkowały one jedyne zastraszaniem i wywołaniem poczucia rezygnacji osób czytających, które nie były w stanie niczego zdziałać. Poza tym każda tragedia opisywana była po dokonanym fakcie, więc czy cokolwiek miało jeszcze jakiś sens, jeśli społeczeństwo pozwoliło do ich dopuszczenia... Na wszystko było już o wiele za późno.
LUDZIE ZACZĘLI TRACIĆ CZŁOWIECZEŃSTWO. Czy cokolwiek jest jeszcze w stanie uratować świat? Na tym etapie zaczęło to już być praktycznie niewykonalne i niemożliwe. Świat się zbuntował, ale ludzie wciąż nie wyciągnęli żadnych lekcji. Z każdym dniem, tygodniem, miesiącem człowieczeństwo umiera coraz bardziej. Wszyscy zmierzamy do wielkiej zagłady i musimy kurczowo trzymać się dobra i moralności, które wciąż nas wypełniają. Nie możemy dać się zastraszyć ani uciszyć. Tylko czy jest jeszcze o co walczyć...? Czy istnieje jakiekolwiek miejsce na świecie, w którym wszystko jest takie jak powinno być? Dobre, sprawiedliwe, normalne, w którym nie trzeba byłoby ciągle obawiać się zagrożeń mogących nadejść z każdej strony, braku szacunku i poniżania. Czy warto było teraz zmusić się do życia w ciągłym strachu po to, by później wyruszyć w podróż w poszukiwaniu takiego miejsca? Czy nie była to złudna nadzieja i niemożliwy do spełnienia cel? Czy to w ogóle mogło się udać...? Znaleźć miejsce, w którym będzie szczęśliwa... Ale teraz czuła się zupełnie wyczerpana, zmęczona ciągłym udawaniem i wmawianiem samej sobie, że nie dzieje się z nią nic złego. Jak teraz miała znaleźć w sobie siły, by móc uwierzyć, że kiedyś będzie lepiej, by móc dalej to wszystko znosić bez ciągłych upadków... Dlaczego inni byli w stanie ułożyć sobie życie, byli szczęśliwi, a pokonywanie trudów życia wcale nie przychodziło im z tak wielką trudnością. Wydawali się być spokojni, pogodzeni z życiem, nie szukający ani nie pragnący niczego więcej. Byli w stanie po prostu żyć, a ich życie nie było jedną wielką tragedią. Czy ona będzie w stanie kiedykolwiek poukładać to wszystko, dawać sobie radę i żyć będąc względnie szczęśliwą? Tak wiele pytań, a znikąd odpowiedzi... Była tylko ona i przerażający świat, do którego została wepchnięta bez własnej woli. Może zbyt dużo myślała, może przesadzała... Ale jakie to miało znaczenie, skoro w żaden sposób nie mogła tego zmienić ani poprawić swojego stanu. Żeby się dowiedzieć musiała żyć, a żeby żyć musiała się bać i być gotową na wszystko.
Czuła się tak słaba, tak mała i nic nieznacząca. Była tylko cichą, nieśmiałą dziewczyną, która w dodatku nie radziła sobie tak dobrze z życiem, jak inni. W żaden sposób, niczym, nie wyróżniała się wśród tłumu. Od zawsze była nijaka. Bez charakteru, zainteresowań, pasji, własnego zdania, ludzi, którzy ceniliby ją za jej autentyczną osobowość. Bała się... Że nie będzie zbyt silna, wystarczająco odważna i zaradna, by nie zostać zmieciona przez życie i innych. Nigdy nie była silna, nie musiała o nic walczyć... Więc jak teraz ma zawalczyć o siebie i własne prawo do miejsca na tym świecie...? Była niczym. Małą, szarą, nudną myszką, braną przez wszystkich za pewnik, która nigdy się nie odzywa, nigdy nie robi nic szalonego. Po prostu cicho egzystuje, lecz co tak naprawdę było warte jej nijakie, typowe życie? Tacy ludzie, jak ona nie otrzymywali szacunku, współczucia ani wsparcia czy zrozumienia. Z góry traktowało się ich jak żałosnych tchórzy, śmieci, których można było łatwo wykorzystać, zbyt płaczliwych, wrażliwych, naiwnych i mało zaradnych, by poradzić sobie w świecie, który wymagał szybkiego podejmowania decyzji, stanowczości, brawury i przebojowości. Była najsłabszym ogniwem, które według odwiecznego łańcucha przetrwania musiało zostać zdeptane i zjedzone przez tych silniejszych. Nie mogła pozostać sobą, być tą drobna, cichą, szarą myszką, nawet gdyby lubiła siebie w takiej formie. Świat wymagał od osób jej pokroju, aby „wzięły się w garść", stały się twarde, silne i bezlitosne. Inaczej nie przetrwają, nie poradzą sobie. Tak właśnie wyglądało życie... Nie ma współczucia, litości, zrozumienia. Aby przetrwać musisz stać się obojętny na krzywdę, cierpienie, niegodziwości... Musisz skupić się na sobie i na tym, by brnąć do przodu za wszelką cenę, torując sobie drogę łokciami. Gdy się przewrócisz lub zatrzymasz nikt nie wyciągnie do ciebie ręki, by ci pomóc, nikt na ciebie nie zaczeka. Możesz liczyć tylko na siebie, gdyż żaden człowiek nie jest twoim prawdziwym sojusznikiem. Świat jest okrutny, a więc musisz się przystosować i też takim być. Nie ma wyjątków dla nikogo, nie ma czasu na zwątpienie, zawahanie, chwilę słabości. Wciąż trzeba być czujnym. Dlaczego życie musi wyglądać właśnie w ten sposób?
Sfrustrowana Sherilyn oparła się plecami o ścianę przy szafce. Po wepchnięciu do niej stosu podręczników Daphne była ledwo w stanie zmieścić w niej swoje książki. Czuła się wykorzystana. Tak jak zawsze. To wszystko musiało się wreszcie skończyć, ale... Nie potrafiła przestać udawać. Byłoby to równoznaczne z porzuceniem dawnej Sherilyn i przemienieniem się w osobę, której nie znała i której nie ufała. Utratą dawnego, bezpiecznego życia. Bała się, że nie byłaby w stanie go unieść, że zostałaby pozostawiona sama sobie i nie dałaby rady. Pozorowanie życia stanowiło przynajmniej w jakiś sposób bezpieczne wyjście, zapewniało choć nieznaczną odrobinę komfortu. Wciąż była zbyt słaba i samotna, by pozwolić sobie na odrzucenie go. Bez Daphne była jeszcze większym śmieciem, a oprócz niej nie miała już nikogo bliskiego, nawet jeśli było to fałszywe i nieszczere. Czuła, że sama nie dałaby sobie rady. Potrzebowała kogoś prawdziwego, kto mógłby ją wspierać i dzięki komu nie musiałaby obawiać się, że nie udźwignie ciężaru życia. Ale wiedziała, że nie znajdzie nikogo takiego i nikt nawet nigdy nie będzie w stanie jej polubić ani zostać z nią bezinteresownie na dłużej. Takich osób nie dało się już znaleźć praktycznie nigdzie. Takich, którym szczerze na tobie zależy i cenią cię za to, kim jesteś. Teraz wszystkie znajomości były powierzchowne i mało kto przywiązywał do nich szczególne znaczenie. Większość kopiowała jej własne zachowanie w obronie przed samotnością i szukała ludzi, których mogłaby przy sobie trzymać, by całkiem nie utonąć w pustce życia. Fałszywe relacje były czymś powszechnym do czego już zdążyła się przyzwyczaić. Wiedziała, że będzie musiała udawać całe życie, jeśli nie chce pozostać sama. Nigdy nie znajdzie właściwej osoby. Coś takiego jak właściwa osoba nawet nie istniało.
Sherilyn zaniosła się niekontrolowanym płaczem, którego nie miała już siły dłużej w sobie tłumić. Było już zbyt późno, by opłacało jej się wracać na lekcję. Pierwszy raz w życiu opuściła jakąś godzinę lekcyjną spontanicznie, bez uprzedniego zawiadomienia o tym rodziców. Właściwie miała ochotę uciec ze szkoły i nie wracać już na żadną lekcję. Bezsensowne siedzenie na niewygodnym, drewnianym krześle wśród ludzi, którzy nienawidzili siebie nawzajem i słuchanie rzeczy, które nie sprawią, że przestanie się bać życia i będzie potrafiła sobie z nim poradzić nie zachęcały jej do pozostania w tym miejscu. Wszystko stało się beznadziejnie puste. Zawsze takie było, tylko wcześniej myślała o tym inaczej. Albo za wszelką cenę starała się nie myśleć... Może udałoby jej się wmówić mamie, że bardzo źle się czuła i musiała wrócić do domu. A jutro zmusi się do powrotu do udawania. I chyba jakoś....to zniesie.
:(
Sherilyn jako pierwsza dostała szansę, ale czy ją wykorzysta...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz