wtorek, 28 lipca 2020

chapter XIV

Edward's pov
Edward leżał zwinięty w kłębek na łóżku. Podwinął nogi do brody i zatopił twarz w jednym z pluszaków porozrzucanych na materacu. Jego ciałem wstrząsały spazmy wywołane histerycznym płaczem, który próbował w sobie zdusić. Nie chciał, by ktokolwiek słyszał, że płacze. Powiedzieliby, że się nad sobą użala i nie ma ku temu żadnych powodów. Wiedział o tym. Wiedział, że jest żałosny i powinien przestać. Ale nie potrafił. Poczuł silny ból w okolicach serca. Odruchowo przyłożył dłoń w tamto miejsce, czując pod palcami przyśpieszone bicie organu. Mimowolnie przesunął ręką po łebku pluszowego kotka, którego ściskał w ramionach. Sierść była cała mokra od jego własnych łez.
To znowu po niego przyszło.
Nigdy tak naprawdę nie byłeś w stanie wyleczyć się z depresji. Nie wiedziałeś, w którym momencie jej długie, ciemne maski ponownie po ciebie sięgną, by zepchnąć cię na samo dno. Właśnie wtedy, gdy już myślałeś, że masz to za sobą, że to przeszłość, że jesteś wolnym człowiekiem, który sam o sobie decyduje. Że jesteś zdrowy i na tyle silny, by odciąć się od tego wszystkiego, niczym odcina się pępowinę łącząca dziecko z matką. A trzeba przyznać, że depresja była wyrodną macochą.
Przecież się starał. Naprawdę starał się z całych sił. Był niczym kruche, nie hartowane szkło, które mogło się złamać za jednym dotknięciem. Ostatnie miesiące były ciężkie... Przez cały czas musiał udawać, że wszystko jest w porządku. Uśmiechać się, gdy wymagała tego sytuacja, przytakiwać i wysłuchiwać innych. Siebie samego odsuwając na bok. Myślał, że może gdyby się na sobie nie skupiał, byłby w stanie przegonić te wszystkie czarne emocje i myśli. Udać, że one wcale nie istnieją. Że tylko przesadza i nie docenia tego, co ma.
Nikt się nim nie interesował, dlatego się w sobie zamknął. Nikt nawet nie próbował go otworzyć. Był nikim. Nie liczył się dla nikogo. Nikt go nie potrzebował. Ile można udawać, że jest się w stanie żyć bez ludzi, w samotności? Myślał, że jest silny, wmawiał sobie, że nikogo nie potrzebuje, że nie jest tak źle. Że da się tak żyć, nawet bez większej uwagi ze strony innych. Zresztą nie chciał być zauważany na siłę przez innych. Chciał, by ktoś autentycznie się nim zainteresował, docenił go i polubił. Tak bezinteresownie, a nie po to, by dostać coś w zamian. Nie chciał wiecznie tylko być dla innych, podczas gdy dla niego nie było nikogo. Cały czas niemo krzyczał, wołał o pomoc, ale nikt go nie słyszał. Wszyscy byli zapatrzeni jedynie we własne życie, we własne sprawy. Nie chcieli zauważyć, że coś jest z nim źle bo to wytworzyłoby komplikacje. Musieliby się z nim obchodzić jak z jajkiem, a może co gorsza, świadczyć mu jakieś przysługi. Zresztą nie widzieli powodu, dla którego miałby czuć się tak źle w życiu. Ale czy depresja potrzebuje konkretnych powodów? Potrafi przyjść ot tak, nie zważając na okoliczności.
Nikt nie próbował z nim porozmawiać, okazać mu jakąkolwiek uwagę. Dusił się sam z sobą, ukrywając wszystko w środku, tak by nie dać nic po sobie poznać. Nie dawał już rady żyć w samotności, sam ze sobą. Taka egzystencja go wyniszczała. Na dłuższą metę nie da się być szczęśliwym w samotności. Nikt nie był samowystarczalny. Każdy kogoś potrzebował. I nawet jeśli wmawiał sobie, że jest szczęśliwy, że wszystko jest w porządku, wiedział, że tylko okłamuje samego siebie. Nie mógł być szczęśliwym na siłę, odepchnąć od siebie wszystkie troski i nie zwracać uwagi na to, jak naprawdę wygląda jego życie. Nie mógł żyć po cichu, oszukując siebie samego.
Chciałby wreszcie znaleźć swój cel w życiu. Przeżyć coś prawdziwego, realnego, co dostarczyłoby mu wspomnień na stare lata. Nie chciał wiecznie tkwić samemu w domu, odgradzając się od innych grubym murem. Pragnął poczuć tchnienie świeżego wiatru na twarzy, śmiechu, który doprowadziłby go do płaczu, dreszczyku emocji spowodowanego podjęciem jakiegoś ryzyka. Skoro życie było tylko jedno, dlaczego je tak trwonił? Marnował najlepszy okres swojego życia na jakieś bezsensowne choroby i użalanie się nad sobą.
Czy to się kiedykolwiek zmieni? Czy istnieje dla niego jakaś szansa? Czy to, że teraz nie był szczęśliwy, oznaczało, że szczęście przyjdzie do niego w późniejszym okresie? Było tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Nie widział sensu w swoim dotychczasowym życiu. Ciągle przewijało się w nim to samo. Zdążył się już przyzwyczaić do tej monotonii, chociaż podczas stanu zaostrzenia depresji był to jeden z jego głównych problemów. Może życie po prostu nie miało sensu? Może sensem życia było samo życie? Żyć tak, żeby niczego nie żałować, być szczęśliwym i umrzeć. Każdy z nas od razu po urodzeniu dostaje w pakiecie ten przywilej określonego czasu życia. I każdy powinien przeżyć go jak najlepiej. Ale co jeśli momentami jest się na to za słabym? Kiedy już masz dość życia tylko po to by żyć? W jaki sposób można było dobrze przeżyć życie? Co zrobić, aby je wykorzystać i nie zmarnować? A jeśli chodzi o młodość... Czy trzeba było chodzić na imprezy i łamać prawo, żeby jej nie zaprzepaścić? Czy o to w tym chodziło? Jak można było wykorzystać życie, jeśli każdy dzień był podobny do drugiego i rzadko kiedy którykolwiek z nich wnosił cokolwiek do naszego życia? Co trzeba było zrobić, żeby być szczęśliwym? Czy życie w monotonii mogło równać się szczęściu?
Każdy z nas do czegoś dąży. Uczymy się, poznajemy nowe rzeczy, by potem coś osiągnąć i być kimś. Ale co z tego, skoro tylko nieliczni z nas zapiszą się na kartach historii... Reszta umrze i zostanie zapomniana. Czy warto jest wyznaczać sobie te wszystkie cele, tylko po to, by nadać życiu jakiegoś znaczenia? A gdy już się je osiągnie i nie czuje się spodziewanego szczęścia... Jedynie rozczarowanie bo twoje życie znów miało powrócić do bycia bezsensownym. Czy żeby dobrze wykorzystać życie trzeba było każdego dnia robić coś innego, zwiedzać świat i poznawać ludzi? A co jeśli ktoś nie ma takich możliwości? A może wystarczy żyć tak, by samemu być zadowolonym... Trochę zarobić, założyć rodzinę, ustatkować się i byle do przodu. Ale co, gdy ta monotonia zaczyna dawać się we znaki? Chcesz jakiejś zmiany, czegoś nowego. Uświadamiasz sobie, że nie wiesz co masz i co możesz zrobić. W końcu pogrążasz się w czarnych myślach i masz dosyć wszystkiego.
Jak wykorzystać życie, by go nie żałować? By móc uznać, że zrobiło się już wszystko i można spokojnie odejść z tego świata. Ale czy znalazłyby się osoby, które byłyby na tyle odważne, by podjąć taką decyzję? W końcu nigdy nie wiesz, czy jeszcze coś na ciebie nie czeka. Dlatego nikt nie chce wyznaczać sobie momentu własnej śmierci. Chyba, że ktoś zdecydowałby się na samobójstwo.
Czy była jakaś nadzieja na poprawę? Na zmianę czegoś, poczucia, że wykorzystuje się życie w należyty sposób? Edward dawno już ją porzucił. Nadzieja często potrafiła jedynie namieszać w głowie i zostawić człowieka z pustymi rękami i rozczarowaniem. Sam nie był w stanie poprawić swojej sytuacji. Potrzebował kogoś. Tylko jednej osoby, która podałaby mu rękę i pomogła wydostać się z tej bezdennej otchłani braku sensu. Szanse na znalezienie kogoś takiego były niewielkie. Dlatego Edward musiał jakoś sobie radzić sam i liczyć na to, że nie załamie się przy pierwszym lepszym niepowodzeniu. Musiał ciągnąć to monotonne życie z drobną iskierką nadziei zakopaną na dnie serca, że kiedyś to wszystko się opłaci i los wynagrodzi mu jego trudy.
Każdy z nas dążył do szczęścia... Ale czym ono tak naprawdę było? Każdy mógł odbierać je inaczej. Każdy z nas chciał się spełnić w życiu. Szczęście to zazwyczaj tylko chwile, nieuchwytne momenty lub wspomnienia przeszłych sytuacji, dzięki którym na nasze twarze wpływają uśmiechy. Nie da się być szczęśliwym przez cały czas. Do tego trzeba by było mieć naprawdę spokojne usposobienie i niewielkie wymagania. Poczucie szczęścia przychodzi do nas w tych rzadkich chwilach, gdy uświadamiamy sobie, jak dobre jest nasze życie i doceniamy wszystko to, co nas otacza. Wówczas czujemy, że już niczego nam do szczęścia nie brakuje. Ale to uczucie mija, nie da się go zatrzymać na dłużej. Zaraz zasypują nas jakieś troski czy zmartwienia.
Edward nawet nie zauważył, w którym momencie zaczęło mu się pogarszać. Ignorował wszystkie znaki, spychając je gdzieś w głąb siebie. Było w porządku, przecież nie było powodu do płaczu. Prawda? Myślał, że da sobie radę. Tak jak zawsze, sam. Teraz już nawet nie mógł liczyć na siebie.
„Czasami myślę, że umrę samotnie."
To było nawet więcej niż prawdopodobne. Jest niegodny uwagi. Nigdy nie znajdzie kogoś, kto zauważyłby go z własnej woli, bez żadnych starań ze strony Edwarda. Za długo już czekał. Dławił się, krztusił swoją własną sprzecznością. Chciał być zauważany, błagał o krztynę uwagi, a jednocześnie wzdragał się przed nią, chował w sobie wszystkie emocje, nie dopuszczając do siebie nikogo. Nie chciał zarzucać ludzi swoimi wyssanymi z palca problemami, nie chciał by się nim przejmowali i mu pomagali. Po prostu chciał, żeby ktoś go wyłowił, dostrzegł spośród siedmiu bilionów ludzi na tej planecie. Chciał mieć kogoś, kto by go nie zostawił, na kim mógłby polegać.
Duszenie w sobie własnych problemów i spychanie ich na dalszy plan w końcu zaczęło mu szkodzić. W końcu musiała nadejść eksplozja. Macki już szczelnie go objęły, nie pozwalając mu zaczerpnąć tchu.
Edward drżącą ręką otworzył szafkę koło łóżka. Wyjął z niej drobne pudełeczko na zapałki. W środku znajdowała się żyletka, ze skrupulatnie rozbrojonej temperówki. Powinien wyrzucić to cholerstwo już dawno temu. Ale coś powstrzymało go przed zrobieniem tego. Nie był w stanie się na to zdobyć, gdy dwa lata temu zdecydował się schować ją do szafki. Siedział wtedy dokładnie w tym samym miejscu, myśląc, że najgorsze ma już za sobą. Był z siebie dumny.
„Wygrałem tę walkę." - myślał.
Szybko okazało się, że niektórych walk nie da się stoczyć tak, by odnieść sukces. Ta słabość, która wkradła się w jego decyzję. Dlaczego zdecydował się ją zostawić?
„Na czarną godzinę." - stwierdził, gdy z wahaniem zamykał drzwiczki szafki.
Czy czarna godzina nadeszła teraz? Po dwóch latach, gdy Edward powinien wreszcie dojrzeć i zachowywać się tak, jak na dorosłego przystało? Miał tyle na głowie. Oceny, studia, rodzice... I wciąż te same głupstwa?
Powoli obracał niewielki przedmiot w dłoni. Nie mógł się powstrzymać i rzucił okiem na swoje przedramię. Odznaczało się na nim kilka poprzecznych rysek, które już zdążyły się zabliźnić. Były praktycznie niewidoczne i trzeba było naprawdę wytężyć wzrok, by je dostrzec. Edward planował zrobić sobie w tym miejscu tatuaż, by już na zawsze się od tego odciąć. Jakie to dziwne... Każdy z nas ma za sobą jakąś przeszłość. Zawsze coś z niej w nas zostaje.
„Nie tym razem."
Decyzja zapadła. Edward schował żyletkę z powrotem, rzucił pudełko na dno szafki i zatrzasnął jej drzwiczki. Czemu znowu nie pozbył się narzędzia?
„Na czarną godzinę."
Z tego się nie wychodzi. Z tego nie ma ucieczki. Nie możesz uciec przed samym sobą, przed ciemnymi myślami kotłującymi się w twojej głowie. Te myśli zabijają cię. Wyniszczają. Każdego dnia trochę bardziej. Dusisz się z nimi sam na sam, podczas gdy one szaleją i sieją spustoszenie niczym wilki wypuszczone na wolność. Nie dbają o ciebie, ani o to, że jesteś już na skraju wyczerpania. Masz dość i błagasz, by przerwały. Ale to na nic. I tak cię nie posłuchają. Z czasem zaczną cię zmuszać do robienia rzeczy. Rzeczy, na które wcale nie masz ochoty. Ale i tak zrobisz, to co będą chciały. Bo nie masz wyjścia.
Wszystko z wolna traci sens. Nie możesz już ufać sobie i swoim czynom. Dlatego starasz się unikać innych. Nie chcesz ich skrzywdzić. Pragniesz jedynie cierpieć w samotności.
Myśli zadają ci pytania. Sprawdzają twoją wytrzymałość.
„Myślisz, że ktoś będzie po tobie płakał?"
„Nikomu na tobie nie zależy, wiesz o tym?"
„Po co jeszcze tutaj jesteś? Nie łatwiej byłoby po prostu zakończyć tę katorgę?"
Często uświadamiają ci, jaki jesteś naprawdę.
„Ty nic nie znacząca kupo gówna"
„Nikt cię nie chce"
„Jesteś żałosny"
A ty nie możesz nic zrobić, by je powstrzymać. Musisz słuchać tego, co mają ci do powiedzenia i wylewać łzy w samotności. Z czasem się przyzwyczajasz. Zaczynasz wierzyć, ze mówią ci prawdę. I mimo, że nadal żyjesz w bólu, zaczynasz się z nimi zgadzać. Dzięki temu ich słowa bolą odrobinę mniej.
Chcesz coś zrobić. Myślisz nad tym. Wahasz się. Boisz się, a z drugiej strony; przecież nic cię tu nie trzyma. Jedni ostatecznie się decydują, inni wolą wierzyć, że coś się zmieni i przedłużać swoje cierpienie.
Edward pamiętał, gdy dwa lub trzy lata temu siedział na tym łóżku i z drżącą ręką pisał swój list pożegnalny. Zaczął myśleć, jak wyglądałby jego pogrzeb. Pewnie tych kilka najbliższych osób by płakało. Może wspominaliby go przez miesiąc. A potem by się przyzwyczaili. Więc po co było to wszystko. Wydawało się, że decyzja była już praktycznie podjęta. List był napisany, a tabletki przygotowane.
Ale wtedy coś go tchnęło.
Instynkt przetrwania? Tak się chyba na to mówi. Ta wola życia, która sprawiła, że nagle był w stanie zaczerpnąć powietrza. Za pierwszym razem prawie się nim zakrztusił. Potem pojawiła się nadzieja, drobny promyk słońca, który kazał mu spróbować. Jeszcze raz. Chwycił się go, jak ostatniej deski ratunku, starając się wydostać z więżącej go nicości. W jego oczach, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu pojawiły się łzy, nie smutku lecz nadziei.
Czy coś go uratuje tym razem? Czy będzie musiał przeżywać ponownie te katorgi? Przejść przez wszystkie te męki i cierpienie, z których tak długo musiał się leczyć? I jedynie po to, by dostać najwyżej dwa lata względnego spokoju? Czy po tym wszystkim, co przeżył, po tych wszystkich zdarzeniach, które powinny były go wzmocnić, zamiast zabić; czy był sens aby brnąć dalej?
Każda trudna sytuacja czyni nas silniejszym, czegoś nas uczy. Dzięki nim zdobywamy doświadczenie i uczymy się na naszych błędach. Ciężkie przeżycia powinny paradoksalnie czynić nasze życie łatwiejszym. Więc jeśli ktoś przeżył ich bardzo dużo w przeszłości, to czy nie powinien ostatecznie osiągnąć pełni szczęścia, zamiast dalej zatapiać się mrocznej otchłani niepowodzeń? Ile mogła przeżyć jedna osoba? Jak dużo musiała wycierpieć? I jeśli upragniona poprawa nie nadchodziła to, czy warto było żyć dalej?
Nie chciał tego. Nie tym razem.
Edward niepewnie zszedł z łóżka. Postawił drżące stopy na zimnej posadzce podłogi. Schylił się i wyciągnął do połowy zapełnioną butelkę wódki spod mebla. Trzymał ją tam bo wiedział, że jego mama nigdy tam nie zaglądała. Zaraz potem pognał do łazienki, gdzie znajdowała się półka z lekarstwami. Odkręcił wieczko jednego z pudełek i wysypał na dłoń garść tabletek. Zdjął nakrętkę z flaszki i przyłożył ją do spierzchniętych ust.
Tym razem był zdecydowany.
Obejdzie się bez listu.
komentarz raczej zbędny. kto wie jak to jest ten wie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz