wtorek, 28 lipca 2020

chapter XXIII

Sherilyn's pov
Czas przestał być namacalną rzeczą, czymś na co mogła mieć jakikolwiek wpływ. Kiedyś potrafiła organizować go tak, by pożytecznie wykorzystać każdą sekundę. Nawet jeśli słowo „pożyteczne" w jej mniemaniu odnosiło się tylko do tworzenia listy planów, przeczytania pięćdziesięciu stron książki dziennie czy obejrzenia kolejnego filmu z wielkiej toplisty wszechczasów. Od paru tygodni potrafiła odmierzać czas jedynie poprzez mijające się nawzajem wskazówki zegarka wiszącego w sali lekcyjnej, powoli opadające na brudną ziemię z każdym silniejszym podmuchem wiatru zeschnięte liście, krople wody rozbijające się o posadzkę prysznica, wyrwane włosy tworzące pokaźny kłębuszek na szczotce po jednorazowym przeczesaniu i wreszcie poprzez zmieniające się światło, które bladło pogrążając jej pokój w ciemnościach lub rozjaśniało się i tańczyło plamiąc podłogę złocistymi kręgami, w które uwielbiała bezmyślnie stawiać nagą stopę, aby choć na chwilę ogrzać się w jasnym blasku słońca.
Wszystko tak nagle, samo z siebie ucichło. Sherilyn czuła się zwyczajnie głucha, jakby każdy dźwięk był nieosiągalny dla jej uszu. Wszystko było przytłumione i tępe, a nawet jeśli udało jej się coś usłyszeć, wydawało się jakby dolatywało gdzieś z oddali, ciche, nieistotne, nieprzeznaczone dla niej. Słowa zlewały się w jeden niezrozumiały bełkot lub natrętne brzęczenie, którego nie mogła znieść. Gdy zbyt wytężała uwagę, aby skupić się na jakiejkolwiek rozmowie i wydostać się ze swojego przestrzennego więzienia ciszy, w jej uszach zaczynał świszczeć tępy ból, przyćmiewający całą resztę.
Wszystko stało się niczym, a jej przestało na czymkolwiek zależeć. Odzywała się tylko gdy musiała i unikała wszelkich interakcji społecznych, które mogłyby ją narazić na słuchanie idiotycznych wypowiedzi lub zmusić do tworzenia określonych reakcji, na które już nie potrafiła się zdobyć. Nawet fałszowanie uśmiechu sprawiało jej ból. Nie chciała już więcej oszukiwać siebie i innych, a więc musiała pogodzić się z losem wyrzutka i nielubianego przez nikogo gbura. A pomyśleć, że kiedyś tak bardzo jej zależało na akceptacji innych, popularności, byciu lubianym... Właściwie gdzieś tam w środku nadal nie chciała całkowicie stracić dawnej siebie i tego, co dotychczas udało jej się zdobyć. Jakiś głosik w jej duszy krzyczał, aby wzięła się w garść, ale Sherilyn znała skuteczne sposoby na uciszenie go. Poza tym już nie umiała się starać. Nawet na to brakło jej sił i zapału. Zresztą i tak nigdy nie była popularna czy też lubiana. Daphne zdawała się kompletnie nie interesować losem dawnej „najlepszej" przyjaciółki. Wokół niej zawsze kręciła się masa rozochoconych dziewczyn i chłopców, więc jedna osoba mniej nie mogła zrobić wielkiej różnicy.
Prawdą było to, że Daphne złamała jej serce bardziej niż potrafiłby to zrobić jakikolwiek chłopak. Sherilyn od zawsze była w nią wpatrzona, gotowa zrobić wszystko, o cokolwiek tylko blondynka by poprosiła. Zresztą Daphne nigdy jej o nic nie prosiła, jedynie skutecznie wpływała na nią i jej życiowe wybory. A Sherilyn była zbyt naiwna, łatwowierna i samotna, by zauważyć, że jest wykorzystywana. Może nawet zawsze zdawała sobie z tego sprawę, ale tłumiła tę myśl, tak jak wszystkie inne. Nic nie mogło zastąpić uczuć, których doznawała przebywając z Daphne. Była wtedy piękna, młoda, wartościowa; mogła zrobić wszystko, kiedy ją przy sobie miała, nawet jeśli to zwykle nie kończyło się dobrze dla niej samej. Nawet nie zauważyła, kiedy Daphne stała się jej całym światem. Teraz w końcu zaczęło do niej docierać jak bardzo omamiona była jej obecnością. Jak bardzo ślepa, naiwna i głupia była całymi dniami uganiając się za Daphne i myśląc, że ta naprawdę ceni ją jako przyjaciółkę. W oczach innych patrzących na tę sytuację z boku musiała uchodzić za skończoną idiotkę. Jedyne, co teraz jej pozostało to bezbrzeżne, palące uczucie wstydu.
Daphne była jedyną nadzieją na prawdziwą przyjaźń, o której zawsze marzyła, dlatego była w stanie zaakceptować wszystkie jej wady, a nawet złe traktowanie. Niczego bardziej nie pragnęła niż tego, by stać się dla Daphne tym samym, czym ona była dla niej. Od zawsze mimowolnie odczuwała do niej respekt. Była najładniejszą dziewczyną w szkole, każdy marzył o tym, aby poświęcała mu czas, znała się na makijażu i modzie, co czyniło ją jeszcze bardziej pożądaną, no i oczywiście mogła przebierać między najprzystojniejszymi chłopcami bo żaden nie byłby w stanie się jej oprzeć. Nie mogła uwierzyć jakim cudem w ogóle zbliżyła się do tak wyjątkowej osoby i dlaczego Daphne zamiast wyśmiać ją lub odrzucić, zaakceptowała jej obecność i pozwoliła wygrzewać się w blasku swojej cudowności. Myślała, że spotkał ją ogromny zaszczyt, dlatego cała przykra reszta, która wiązała się z bliższą znajomością z Daphne była zupełnie bez znaczenia. Sherilyn chciała trwać przy Daphne już całe swoje życie, poświęcając się jej całkowicie i bezbrzeżnie, byleby tylko nigdy jej nie stracić. Prawdopodobnie mogła poszukać lepszego materiału na przyjaciółkę, ale wiedziała, że nikt nie byłby nawet w połowie tak specjalny jak Daphne. Poza tym tylko przy niej czuła, że jej życie nie jest aż tak beznadziejne i bezwartościowe.
Bo tak naprawdę Sherilyn sama nie wiedziała kim do końca jest. Miała zwyczajny dom, całkiem zwyczajnych rodziców, zwyczajnego psa, zwyczajny pokój z plakatami na ścianach i ogółem rzecz biorąc sama była całkiem zwyczajną nastolatką. Nie wyróżniała się niczym wśród swoich rówieśników. Nosiła te same modne ciuchy, malowała te same, nie zawsze równe kreski, tak samo uczyła się do sprawdzianów i tak samo rozmawiała o beztroskich, nastoletnich sprawach. Nie wspominając już o tym, że nigdy nie miała prawdziwych problemów czy ciężkich sytuacji, z których potem musiałaby wychodzić na prostą. Od zawsze była właśnie na tej „prostej". Niczego jej nigdy nie brakowało, nigdy nie dostała szlabanu od rodziców bo nie miała nawet o co się z nimi kłócić. Miała już zaplanowaną przyszłość, wybrany kierunek studiów i konto w banku, gdzie rodzice sumiennie, co miesiąc wpłacali określoną kwotę przeznaczoną na jej wyprawkę.
Życie Sherilyn było tak nudne, tak poukładane i tak przeciętne, że bardziej już właściwie nie mogło być. Wcześniej nigdy nawet nie potrafiłaby spojrzeć na to w ten sposób. Przecież była szczęśliwa... Miała jedynie kilka drobnych potyczek z określeniem własnej tożsamości, ale to też po jakimś czasie zaczęła uznawać za kompletnie normalne „w tym wieku". Była przekonana, że ostatecznie to wszystko minie, a ona stanie się poważna i dojrzała i w końcu nawet i ona uzyska dostęp do Tajemnicy Życia, która nieosiągalna dla nastolatków, od zawsze pilnie strzeżona leżała gdzieś w świadomości dorosłych objawiając się jedynie lekceważącymi, porozumiewawczymi uśmieszkami i słowami „jeszcze przyjdzie na to czas, sama się przekonasz".
Sherilyn myślała, że bycie nastolatkiem to czas, który powinno przeznaczyć się na zabawę, beztroskę i śmianie się w głos zupełnie bez powodu. Była pewna, że to stan przejściowy, w którym każdy dostaje przyzwolenie, by zachowywać się niepoważnie, gdyż to wszystko jest tylko drogą do dorosłości, do momentu, w którym wszystkie wątpliwości, emocje i rozchwiania znikną, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, właśnie wtedy gdy stanie się już dorosłym człowiekiem i dostąpi zaszczytu poznania tej pożądanej przez każdego nastolatka Tajemnicy Życia, która będzie w stanie wszystko złagodzić i sprawi, że spojrzymy na siebie wstecz ze śmiechem na ustach, myśląc „Ach, ta młodość, ależ to się wtedy głupim było. Życia się nie znało." I pokręci głową z politowaniem przemieszanym z nostalgią. Dlatego wszystko co działo się teraz uważała z góry za mało istotne, bo przecież, gdy już pozna Tajemnicę Życia, będzie odczuwać jedynie wstyd i żałość z powodu swoich wyimaginowanych, wyssanych z palca problemów. Zresztą jakich problemów... Nigdy nie miała żadnych poważnych zmartwień. Czuła się po prostu nierozumiana i niedoświadczona, może nawet trochę zagubiona. Ale z góry uważała to wszystko za atrybut młodości bo przecież tak już po prostu było, jest i musi być. W końcu to wszystko się wyjaśni i zniknie, a ona wreszcie będzie mogła poczuć do siebie szacunek.
Właściwie wszystko w jej życiu dotąd toczyło się tak, jak powinno, nie licząc ostatnich wydarzeń. Nigdy nie spodziewała się, że może poznać chłopaka, takiego jakim był Darcy. Pełnego wewnętrznego buntu, skłóconego ze światem, mającego własne opinie na tak wiele różnych tematów i nie bojącego się je wygłaszać... Wszyscy chłopcy, których dotychczas poznała byli puści, nudni, a ich myśli krążyły głównie tylko wokół seksu. Zresztą wszyscy ludzie w jej wieku byli tacy sami, a ona nawet nie myślała, że może być inaczej. Jednak Darcy był inny, przełamujący jej wyobrażenie typowego nastolatka. W całej masie podobnych twarzy, w takich samych ubraniach, z nosami wklejonymi w telefony Darcy tak bardzo błyszczał. Blask, który przechodził przez całą jego niewysoką, smukłą postać, czasem był tak jasny, że patrzenie na niego wywoływało ból. Był inny i wyjątkowy, ale nie tak jak Daphne. Był inny w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Niemal jak kosmita; przybysz z obcej planety. I sam nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Z pozoru w tłumie wyglądał na zupełnie przeciętnego, wręcz niemożliwego do wyłowienia wzrokiem. Ale kiedy już się do niego podeszło, spojrzało w te ogromne, miodowo-brunatne sarnie oczy, momentalnie wiedziałeś, że masz do czynienia z kimś zupełnie niezwykłym. Sherilyn nie umiała określić czy była to dobra czy zła inność. Po prostu inność. Jednej tylko rzeczy była całkowicie pewna. Darcy był typem osoby, w której można było albo kompletnie się zatopić i utonąć w ogromie jego osobowości albo kimś, kogo można było tylko przelotnie dotknąć i szybko uciec. Zaczęła określać Darcy'ego mianem problemu. Problemu, do którego rozwiązania potrzeba było odwagi i poświęcenia. A przecież nie zawsze wszystkie problemy chce się rozwiązywać, o niektórych chce się po prostu zapomnieć i udawać, że nie istnieją.
Nigdy nie spodziewała się, że w jej życiu pojawi się ktoś taki jak on, kto zupełnie wywróci świat do góry nogami i sprawi, że zacznie wątpić we wszystko, co od urodzenia było dla niej pewnikiem. Darcy sprawił, że życie przestało być czarno-białe i jednolite. Dzięki niemu i wszystkiemu, czego doświadczyła w czasie tej niezbyt długiej, ale intensywnej znajomości odkryła, że życie może mieć zupełnie inny wymiar, a ona wcale nie musi skazywać siebie samej na życie w okowach stereotypów i powtarzalności zdarzeń. Darcy pokazał jej, że można samemu wybrać własną ścieżkę. On nie bał się kryć ze swoim buntem, wątpliwościami i emocjami. Nie wstydził się ich, ani nie brał za coś normalnego, przez co każdy nastolatek musi przejść. Skupiał się na tym, co go trapi i nie bagatelizował własnych rozterek, przyjmując je niemalże z otwartymi ramionami. Był inny, niekonwencjonalny, a jego obecność i rozmowy z nim pobudzały do życia ukryte w niej pragnienia. Poza tym on sam brał ją zupełnie na poważnie i tylko z nim mogła szczerze porozmawiać o tym wszystkim, co było tak trudne, a przez innych brane za naturalną kolej rzeczy. Nie chciała już więcej słuchać, że jest normalna i niczym się nie wyróżnia, że każdy w tym wieku przechodzi przez to samo. Darcy zobaczył w niej coś wyjątkowego, sprawił, że chciała wierzyć, że nie jest do końca tylko zwyczajną nastolatką. I wiedziała, że nie chodziło mu o jej wygląd. Może właśnie to było najgorsze. Chciała z całych sił uwierzyć w to, że Darcy od samego początku pragnął tylko jej ciała bo jedynie to wydawało się być bezpieczną i przewidywalną opcją. Takie rzeczy przytrafiały się dziewczynom w jej wieku niemal codziennie, więc byłaby to po prostu kolejna, zupełnie zwyczajna sprawa. Nie była nawet w stanie dopuścić do siebie myśli, że mogło chodzić o coś większego, bardziej znaczącego.
Bo czy młodzież jest w ogóle czegokolwiek warta... Czy właściwie może mieć własne myśli i spojrzenie na świat, które inni uznali by za równie ważne, co opinie dorosłych? Dorośli nigdy nie chcą słuchać dzieci, bo przecież te nie wiedzą nic o życiu, więc jakim prawem w ogóle zwracają na siebie uwagę. Nie znają życia, a jednak wciąż żyją na tym świecie, dzień po dniu przez czternaście, szesnaście lub dziewiętnaście lat... Ale to niewystarczająco, by uczynić z nich godnych rozmówców i towarzyszy. Ludzie dorastając zapominają, jak ciężko jest być nastolatkiem. Już to przeżyli, zapomnieli i widzą tamten czas jedynie jako drobnostkę, fraszkę, głupotę. Może za ich czasów wszystko było inne, łatwiejsze. Ale bycie współczesnym nastolatkiem jest cholernie trudne i nic nie uprawnia dorosłych do umniejszania naszej roli.
Dorośli wraz z momentem poznania Tajemnicy Życia stają się pyszni, zarozumiali, pozbawieni szacunku do młodszych osób i myślący, że im samym on należy się z prostego faktu bycia starszym. Korzystają z bycia dorosłym do poniżania innych i wywyższania własnej osoby. Wymagają by zwracać się do nich per Pan lub Pani, witać się i żegnać podczas przypadkowego spotkania... Sądzą, że mają większą wiedzę i doświadczenie życiowe. Ale czy wiek, ilość przeżytych na tym świecie lat rzeczywiście przesądza o naszej ogólnej wartości? Niektórzy ludzie zdają się rodzić z automatycznie starymi duszami, w których od zawsze tkwi rozwaga i wewnętrzna mądrość, niezależnie od wieku.
Czymże tak naprawdę są dorośli, jeśli nie dziećmi próbującymi swoich sił w walce o przetrwanie na tym okrutnym świecie. Charaktery nie mogą zmieniać się aż tak diametralnie i dorośli wciąż musieli nosić w sobie człowieka, jakim byli przed poznaniem wielkiej Tajemnicy Życia. Po prostu są zmuszeni do grania w tę samą, odwieczną grę, w której powinni brać odpowiedzialność za własne życie, udawać bycie rozsądnym i podejmować rozważnie decyzje rzutujące na resztę ich życia. Ale tak naprawdę wciąż są dziećmi, dziećmi bawiącymi się w dorosłość, próbującymi sprostać wszystkim wymaganiom, które tak nagle na nich spadły.
Ta głucha cisza i uczucie pustki były uświadomieniem. Uświadomieniem, którego Sherilyn nigdy nie chciała, z którego istnienia nawet nie zdawała sobie sprawy. Pragnęła nadal wieść swoje zwyczajne życie, bez żadnych większych zmartwień i wątpliwości, tak jak to kiedyś robiła i wszystko było dziecinnie proste. Ale jak miała teraz żyć, udając, że wszystko jest w porządku, a ona nie zdaje sobie z niczego sprawy... Zostałaby skazana na wieczne oszukiwanie samej siebie, życie z fałszywym uśmiechem, za którym skrywa się prawdziwy ból istnienia i świadomości. Ale może jeszcze nie było za późno, może jeszcze wciąż mogła wrócić do starej wersji siebie i tamtych łatwych, prostych chwil... Może to wszystko to tylko kolejny nastoletni kryzys emocjonalny, który minie szybciej, niż mogłaby się tego spodziewać.
Wszystko na pewno było jeszcze do naprawienia. Wciąż mogła pogodzić się z Daphne, jakoś ją udobruchać i odzyskać swoją pozycję w szkole. Wszystko ma szansę wrócić do normy, jeśli tylko zapomni o Darcy'm i kompletnie wyrzuci go ze swojego życia. Nie musiała podejmować się ciężaru, jakim było rozwiązywanie problemu, którym był. Darcy tylko wszystko zepsuł, ale przecież nie było źle, jeszcze wciąż mogła odzyskać kontrolę nad swoim życiem.
„Wszystko będzie dobrze."
Słowa, którymi próbowało się uspokoić osoby znajdujące się w przykrych sytuacjach. Słowa, typu zapychacze, które nigdy nie spełniały prawdopodobnie zamierzonych intencji mówiącego. Najsmutniejsze i najbardziej puste słowa, potrafiące jedynie bardziej zdołować, świadczące zwykle o braku zainteresowania rozterkami danej osoby. Najbardziej oklepane, najczęściej używane, typowe i najbardziej rozczarowujące słowa na świecie. Sprawiające, że już całkowicie przestajesz wierzyć w to, że cokolwiek rzeczywiście dobrze się ułoży. Bo nagle uświadamiasz sobie, że tak naprawdę nie masz wsparcia w nikim i jesteś zupełnie sam. Najbardziej złowieszcze słowa, które w zamierzeniu mają przynieść ukojenie, a w rzeczywistości są jedną z większych obaw cierpiącego. Nikt nie chce słyszeć, że wszystko będzie dobrze. Skoro teraz wszystko jest źle, potrafimy i chcemy skupić się tylko na tym. Nikogo nie obchodzi to, co wydarzy się za jakiś czas w przyszłości, jeśli w danym momencie czujemy, że nie ma już dla nas czegoś takiego jak przyszłość, a kolejne jutro może nawet nigdy nie nadejść.
Sherilyn czuła się tak, jakby własne myśli rozsadzały jej głowę od środka. Chciała wierzyć, że będzie dobrze, musiała w to wierzyć. Zacisnęła oczy i zasłoniła je dłonią, aby do pola widzenia nie mogły się przedostać nawet najmniejsze przebłyski światła i zaczęła po cichu powtarzać:
„Wszystko będzie dobrze."
myślę, że ten rozdział jest bardzo przełomowy bo czuję, że pierwszy raz dałam realną szansę na zmianę i poprawę jednemu z bohaterów. nawet nie spodziewałam się, że to właśnie Sherilyn będzie pierwsza. czuję się troszkę wzruszona. naprawdę chcę patrzeć, jak ona dorasta i cieszę się, że jesteście w tym ze mną <3
ahh no i napomknę tylko, że sama jestem 'dorosła' i niestety nie przypadł mi ten ogromny zaszczyt dostąpienia Tajemnicy Życia ;c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz